Beznadziejny strateg, dzień i noc nadużywający alkoholu. Kumpel Hemingwaya, stalinowski pachołek od brudnej roboty. PRL uczynił z niego spiżowego bohatera.
Generał Karol Świerczewski (na zdjęciu) urodził się w 1897 r. w Warszawie, wówczas znajdującą się w obrębie zaboru rosyjskiego. Gdy wybuchła I wojna światowa, rodzina Świerczewskich przeniosła się do Rosji. Tam 23-letni Karol odnalazł się w armii bolszewickiej przygotowującej się do wojny z odrodzoną Polską dowodzoną przez Józefa Piłsudskiego. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że rusza na starcie ze swymi rodakami. Prawdopodobnie jako młody żołnierz wziąłby udział w Bitwie Warszawskiej, co mogłoby się skończyć dla niego nietęgo, ale na szczęście dla siebie został wcześniej ranny w głowę i wycofany z frontu.
W Rosji sowieckiej poczuł się jak ryba w wodzie. Przez wiele lat nic się co prawda nie działo w kwestiach militarnych, ale Świerczewski dobrze się odnajdował w biurokratycznej rzeczywistości. Pełnił funkcje w różnych sektorach aparatu stalinowskiego, aż wreszcie zwrócił na siebie uwagę samego generalissimusa. W 1936 r. Stalin wysłał Świerczewskiego do Hiszpanii, gdzie właśnie wybuchła wojna domowa. Działał pod przykrywką, formalnie jako doradca, a w rzeczywistości stanowił gumowe ucho Stalina, gotów do siania dywersji i wykonywania tajnych misji.
W Pirenejach było mu równie dobrze jak u bolszewików. Szybko nawiązał kontakt z samym Ernestem Hemingwayem. Wypili razem niejedną butelkę, a pisarz został na tyle urzeczony swobodnym stylem bycia Świerczewskiego, że sportretował go w monumentalnej powieści Komu bije dzwon jako generała Golza. Właśnie, butelkę. To było coś, z czego zaczął słynąć Świerczewski. Często przed potyczką pił tak dużo, że na plac boju wybierał się w samych kalesonach i dzierżąc pistolety marki Walther, ostrzeliwał na ślepo to przeciwnika, to własnych domniemanych dezerterów. Budził zdumienie, bo zataczając się, pomrukując coś po pijacku, był jednocześnie nieustraszony i niezniszczalny. Los dał mu tak dzikiego farta, że żadna z kul – a wystrzelono ich w kierunku Świerczewskiego całkiem sporo – nie imała się go. To właśnie wtedy zdobył renomę człowieka „który się kulom nie kłaniał”, co było licentia poetica pochodzącą od samego Hemingwaya. Świerczewskiemu dodano również pseudonim Walter, od tych dwóch Waltherów, z którymi nie rozstawał się w ferworze walki.
W trakcie II wojny światowej walczył znów bezpośrednio dla Stalina, a potem dla armii generała Berlinga. O tym, że pije na umór już wiedziano. Teraz stało się jasne, że jest jednym z najgorszych dowódców w dziejach wojen. Jego oddziały dziesiątkowano, masakrowano, ale jemu samemu nie spadł nawet włos z głowy. Nie wiadomo już do końca czy był tak katastrofalnie złym strategiem, czy był to „jedynie” problem alkoholowy.
Zaraz po wojnie zapisał się najbardziej ponurymi zgłoskami, jakimi tylko mógł, współuczestnicząc w wysyłaniu na śmierć żołnierzy AK. Lecz oto niespodzianka! Walter zamiast piąć się do góry w rodzącej się strukturze PRL-u, zaczął być odsuwany na boczny tor. Inni, tacy jak Marian Spychalski czy Michał Rola Żymierski znacznie sprawniej rozpychali się łokciami. Stalin nie miał już czasu zajmować się losem swego dawnego podopiecznego. W tym krytycznym dla jego kariery momencie szczęście, które przez lata tak mu sprzyjało, opuściło go. Z bardzo tragicznymi konsekwencjami.
Jest 28 marca 1947 r. Walter wraz ze swą ekipą penetruje okolice Baligrodu w Bieszczadach, gdzie trwają walki z bandami UPA. Ukryty w krzakach na wzgórzu ukraiński erkaemista dostrzega na drodze nietypową postać. Potężny oficer w płaszczu, z wielką błyszczącą łysą czaszką energicznie wydaje rozkazy i gestykuluje. Ukrainiec bierze go na celownik i momentalnie otwiera ogień. Walter ze zdumieniem, że ktoś śmiał do niego strzelać, rozpina płaszcz, ogląda koszulę, szuka krwi. Nadal nie kłania się kulom! Tylko lekkie rany. Po chwili ochłonięcia, wraz ze swoimi ludźmi bierze nogi za pas, biegną lasem, ale nad strumieniem dostaje kolejny strzał w plecy. Wpada twarzą do wody, szybko podnosi się, po czym ponownie upada. Tym razem już więcej nie powstanie.
Spekulowano, że to mógł być zamach przygotowany przez rodzimą wojskową konkurencję. Że nie kula, ale zdradzieckie ostrze noża z tylnego siedzenia samochodu którym jechał, zabiło Świerczewskiego. Ostatnie ustalenia potwierdzają jednak, że to przypadkowe spotkanie z UPA i strzały Ukraińców były prawdziwą przyczyną śmierci.
A potem PRL pokochał pijanego generała i zrobił z niego bohatera narodowego. Pojawił się na banknocie 50-złotowym, stawiano mu pomniki, a nazwiskiem Waltera upamiętniono jedną z największych ulic w Warszawie. Wszystkie te niezasłużone honory wygasły dopiero po 1989 r.
Źródło grafiki: Google
W podstawówce było o nim na lekcjach historii, tylko ciągle nie wiedziałem czym się wsławił.
Opowiem Ci pewną historię ,która wydarzyła się w ubiegłym roku.Moja serdeczna koleżanka wybrała się na pieszą pielgrzymkę przez Francję, Pireneje i Hiszpanię gdzieś w okolice Atlantyku.Pielgrzymka trwała ponad miesiąc,zrobiła fotki,dostała certyfikat z kościoła i odbyła kilka odczytów w salach katechetycznych w PL .Min opowiadała jak na pustkowiu Hiszpanii spotkała pastuszka pasącego kozy i owce.Pastuszek nieśmiało spytał skąd pochodzi i dokąd idzie .Znajoma odpowiedziała ,że jest z Polski i idzie do świętego miejsca ,które jest położone nad oceanem . Pastuszek pomyślał i powiedział że zna dwóch Polaków i o takim samym imieniu a był to min Karol Wojtyła nasz papież i Karol Świerczewski nasz gen Walter.
Ja nawet do szkoły im. Świerczewskiego chodziłam. Koszmar, na akademiach ku czci chór wykonywał pieśni rewolucyjne po hiszpańsku, a w hymnie szkoły było o „socjalizmu wspaniałym kwiecie”, który miał zakwitnąć dzięki wysiłkom młodzieży. Przeprowadziliśmy się i zmieniłam szkołę – na I Dywizji Koścuszkowskiej! Muszę sprawdzić, jak się teraz te szkoły nazywają, ze 20 lat tam nie byłam. Ogólnie zalew obrzydliwej propagandy, a najlepsze jest to, że teraz słyszę podobne hasła, tylko zamiast wiecznej przyjaźni z ZSRR mowa oczywiście o UE. Deja vu?
był rewolucjonistą.eee…zapomniane słowo. więc .. ,,REWOLUCJA- to wszystko zmienić by wszystko pozostało po staremu” żadne deżawi!
Było coś o tym, że pod koniec życia zaczął się stawiać i chciał pozbywać się Ukrainców szybciej niż na to pozwalał Stalin.
Czy na pewno w pełni jego niezasłużone honory wygasły. Są jeszcze ulice Świerczewskiego, ba w Lipnie jest nawet ul. Armii Czerwonej
Był patronem mojej szkoły w latach 80` w Ostródzie
Co ja się kurwa naśpiewałem o jego bohaterstwie to moje
„Jego oddziały dziesiątkowano, masakrowano, ale jemu samemu nie spadł nawet włos z głowy.” No nie miał prawa spaść 🙂
No, wreszcie Czytelnik, który odkrył świadomie wplecioną nutkę czarnego humoru 😉
Życiorys gen.”Waltera” był ładniutki, wzorcowy i do naśladowania. W „Wojskowym Przeglądzie Historycznym” z 1975 r. jest: „W czasie wojny radziecko-polskiej (1920 r.) dowodził 2 batalionem 510 pp 57 DP Frontu Zachodniego, w walkach został ranny.”
„W czasie wojny radziecko-niemieckiej dowodził 248 DP Frontu Zachodniego (1941 r.), następnie (do sierpnia 1943 r.) 43 zapas. brygadą oraz Oficerską Szkołą Piechoty i Kursów Doskonalenia Dowódców.” Była piękna książka ” O człowieku, który się kulom nie kłaniał” Janiny Broniewskiej. Miała około 20 wydań, w nakładzie zapewne wysokim. Dzisiaj pewno trudno dostępna. W Bibliotece Miejskiej, z której korzystam jest 15 pozycji tej autorki. Ale nie ma „O człowieku….”
Jestem mieszkanką gminy Baligród i nie rozumiem takiej promocji. Niby co ona da? W przygraniczenej wsi będziemy tu udowadniać, że Świerczewskiego zabili Ukraińcy? To jakaś paranoja. Facet ani stąd nie pochodził, ani tu nie mieszkał i jedyną jego zasługą było to,że się dał zabić. Czy już gmina nie zna niczego ciekawego z historii tych rejonów? Przecież to było miasto,żyli ciekawi z pewnością ludzie, miało własny herb. Promocja wymyślona bez sensu. Moi znajomi z Polski śmieją się, albo pytają czy chcemy jakiegoś konfliktu z Ukrainą? O co tu chodzi władzom gminy? Bo nie spotkałam się z żadną opinią pozytywną na taką promocję.