Dzisiaj nie pozostało po nim nic – ani potomstwo, ani długi, ani nawet grób. A przecież był najbardziej dowcipnym oszustem w całej historii Rzeczpospolitej!
Naprawdę nazywał się Jacek Silber. Pochodził z żydowskiej rodziny, ale nie przywiązywał wagi do swych korzeni. Ukształtowała go niemiecka okupacja, na czas której został przekazany polskiej kobiecie o nazwisku Śliwa. Niespełna dziesięcioletniego Jacka nie tylko ukrywano, ale dodatkowo wystawiono mu fałszywe dokumenty na nazwisko Czesław Śliwa. Prawdopodobnie to właśnie w tamtym momencie ów zrozumiał jak wiele można osiągnąć, gdy tylko lekko poprawi się kulawą rzeczywistość. Tylko troszeczkę, ot tak, żeby nikt nie zauważył.
Powojenne dzieje Czesława nie rozpoczynają się w stylu hollywoodzkim. Chłopak nie zalicza matury, haruje w zakładzie krawieckim, żeni się. Nie byłby sobą, gdyby i wówczas nie dokonał małego fałszerstwa – na fotografii ślubnej występuje w mundurze górnika, choć nigdy nie zjechał nawet metr pod ziemię. To na razie wprawki, praktykowanie przed poważniejszymi dokonaniami.
Czesław Śliwa w 1966 r. dokonuje pionierskiego odkrycia jak działa oszustwo internetowe, a przecież ARPANET ma powstać dopiero za trzy lata! Oto nasz bohater zbiera zamówienia na ortalionowe kurtki, pobiera za nie pieniądze, po czym nie wysyła towaru swoim kontrahentom. Niestety dla niego, to były czasy, gdy milicja obywatelska była całkiem czujną i sprawną organizacją – trzy lata odsiadki.
Wychodzi na wolność już po wydarzeniach marcowych, odświeżony, pełen nowych pomysłów i co najważniejsze – z nowym nazwiskiem. Przedstawia się teraz jako Jack Ben Silberstein. Dość ryzykownie, zważywszy, że krajem ciągle jeszcze rządzi towarzysz Wiesław. Nie bacząc na wiatr historii, Jack wymyśla kolejny oszukańczy mechanizm, stanowiący wczesną wersją znanego obecnie „wyłudzenia na wnuczka”. Zjawia się u nie kojarzących go ludzi i wylewnie przedstawia się jako uratowany z Holokaustu, który chce podziękować swym wybawcom. Jadą do adwokata, podpisują akt rzekomej darowizny, po czym Jack pożycza kolejne pieniądze od swoich ofiar. Ci mając nadzieję, że za chwilę dotrze do nich kilka tysięcy dolarów, ulegają jego prośbom. Nigdy oczywiście nie zobaczą finansowego podziękowania od charyzmatycznego oszusta.
Tymczasem Jack przygotowuje swe opus magnum. Najbardziej zuchwały plan zrealizowany w czasach PRL-u, największą kpinę jaką sobie zrobiono z władz i całego systemu. Jest wrzesień 1969 roku, gdy we Wrocławiu rozpoczyna działalność konsulat generalny Austrii. Zatrudnia osiem osób, posiada odpowiednie papiery dyplomatyczne, zaś na wizytówce konsula widnieje wypisane złotymi zgłoskami „doktor inżynier Jack Ben Silberstein”. Wkrótce konsulat składa papiery uwierzytelniające w Radzie Państwa, zaś konsul osobiście odwiedza siedzibę PRL-owskiego rządu. Przedstawiciele konsulatu jeżdżą po kraju, dostarczają ludziom zaproszenia na rauty, próbują tu i ówdzie pożyczać pieniądze, a przede wszystkim są niewiarygodnie wprost bezczelni.
Aparatowi milicji i bezpieki zajmuje okrągły miesiąc zorientowanie się, że na terenie PRL-u funkcjonuje fałszywy konsulat. Jack zostaje pojmany i odesłany na proces, podczas którego próbuje przekonać sędziego, że ustrój w którym dane było mu żyć wydawał się tak ponury, że trzeba go było jakoś ubarwić. Linia obrony upada – kolejny wyrok więzienia. Jack jest trochę zaskoczony, ponieważ jako znawca kodeksu karnego spodziewał się dziesięciu lat, a otrzymał jedynie siedem. Ci, którzy go widzieli wówczas na sali rozpraw, mówili o szczerym uśmiechu na jego twarzy.
Przychodzi też sława, której tak pożądał. Zgłaszają się dziennikarze chcący nakręcić jego historię. Krzysztof Gradowski realizuje świetny dokument, w którym Czesław Śliwa charakteryzuje się na ortodoksyjnego Żyda i wygłasza do kamery całą serię szyderczych komentarzy. Pisze też pompatyczne wiersze. Kolejnej farsy już jednak nie zaplanuje. W 1971 r. umiera w więzieniu tuż przed swymi czterdziestymi urodzinami.
Powstaje film pełnometrażowy z Piotrem Fronczewskim w roli fałszywego konsula (na zdjęciu), który tylko w luźny sposób związany jest z opisanymi powyżej faktami. W 1994 r. nieopłacany wrocławski grób Czesława Śliwy zostaje zrównany z ziemią. Ameryka nadał pielęgnuje pamięć o Caponich, Siegelach czy innych Marcellach. Polska wymazała Śliwę nie tylko ze swojej historii, ale także z pamięci.
Film dokumentalny Krzysztofa Gradowskiego o Czesławie Śliwie
Źródło grafiki: Best Film
Niektórzy ludzie rodzą się – podobno – za wcześnie, a inni z kolei za późno. Śliwa należy chyba do tych pierwszych.., bo skoro , to czym odstawał od współczesnych nam fachowców-kolesi, doskonałych we wszystkim, czego dotkną. Czy większość obecnej Rady Ministrów nie mogłaby powtórzyć jego słów: ?
Ojciec Śliwy miał w tym czasie zakład fotograficzny w najlepszym punkcie Rzeszowa na ul.3-go Maja obok ówczesnego Orbisu, dalej był chyba E.Wedel….. Naprzeciwko Śródmiejska, gdzie wieczorami podśpiewywała jeszcze wtedy nieznana Mira Kubasińska.
To były czasy.
Dzięki za info, nie wiedziałem (albo zapomniałem), że Konsul jest inspirowany prawdziwą postacią, a już szczególnie, że najważniejszy numer miał miejsce. Sam film jeden z lepszych z tamtej epoki, oglądałem z 5 razy, Fronczewski rewelacyjny.
„W 1971 r. umiera w więzieniu tuż przed swymi czterdziestymi urodzinami”.
Urodził się w 1935 roku więc do czterdziestych urodzin to mu brakowało aż 4 lat.
Trzeba umieć najpierw liczyć a dopiero potem pisać.
Czesław Śliwa urodził się dokładnie 3 lipca 1932 roku w Rzeszowie. Żadnego błędu więc tu nie ma. Jest za to prośba, żeby pisać na temat 🙂