Piktogramy z Rapa Nui, unikalny przykład pisma z obszaru Oceanii, mimo ponawianych prób nie zostały odcyfrowane i szanse na ich pełne zrozumienie są obecnie znikome.
W roku 1770 hiszpański okręt pod dowództwem kapitana Gonzaleza de Ahedo dokonał aneksji terytorium Wyspy Wielkanocnej do włości króla Hiszpanii. Akt był cokolwiek symboliczny, ponieważ wyspa w tym czasie nie posiadała żadnych strategicznych surowców ani bogactw naturalnych, natomiast Hiszpanie zabrali się do sprawy formalno-prawnie i zażądali od wodzów klanów podpisania stosownego dokumentu. Ci wzięli pióra do rąk i próbowali naśladować zamaszyste podpisy Europejczyków, natomiast wyszły z tego nieskładne bohomazy, z jednym znakiem przypominającym nieco piktogram rongo rongo.
Jest niewykluczone, że to zetknięcie mieszkańców wyspy z koncepcją słowa pisanego, skutkowało rozwinięciem przez nich własnego systemu piktogramów. Inskrypcje rongo rongo najczęściej były wykonywane na drewnianych tabliczkach z wykorzystaniem kła rekina lub zaostrzonego obsydianu jako rysika. Unikalne narzędzie piśmiennicze było jednym ze sposobów rozpoznania późniejszych falsyfikatów, wykonywanych na potrzeby rodzącego się przemysłu turystycznego, rysikami z metalu.
Układ pisma był od dołu do góry i od lewej do prawej, przy czym przy końcu każdej linii piktogramów kontynuacja była na rewersie tabliczki na tym samym poziomie. Po kolejnym obrocie tabliczki czytanie kontynuuje się linię wyżej. Linie poziome na tabliczkach wykazują pewne podobieństwo rozmieszczenia do poziomych równoległych żyłek na liściach bananowca. Ponieważ drewno używane było na wyspie bardzo oszczędnie, rozsądna wydaje się teza, że początkujący skrybowie ćwiczyli swoje umiejętności na tym mniej cennym i bardziej dostępnym materiale.
Piktogramy mają kształty roślin, zwierząt i symboli geometrycznych. Niemiecki badacz Thomas Barthel w 1958 skatalogował piktogramy i stwierdził że znakomita większość znanym zapisów jest wykonana ze 120 powtarzających się znaków. Trudność, czy wręcz niemożliwość odczytania treści wynika z kilku czynników. Wyspa była geograficznie izolowana od świata zewnętrznego, nie ma referencyjnych odpowiedników tekstów w innych znanych językach. W czasach kiedy badacze zainteresowali się tematem, żaden z mieszkańców nie posiadał umiejętności odczytania rongo rongo. Nie wiemy czy jest to zapis czysto ornamentalny, czy sylabiczny, czy też kontekstowy. W XIX wieku, czasu degradacji i upadku kultury Rapa Nui, drewniane tabliczki z inskrypcjami rongo rongo zaczęto używać jako materiału opałowego i jako budulca, do dzisiejszych czasów zachowało się ich niewiele, co utrudnia analizy statystyczne zapisów. Wszystko to sprawia, że treść rongo rongo prawdopodobnie pozostanie jedna z nierozwiązanych tajemnic Wyspy Wielkanocnej.
Tunguski artykuł o moai na Wyspie Wielkanocnej
Źródło grafiki: www.jeanhervedaude.com
Swego czasu miałem w rękach walutę z Rapa Nui. Nazywa się nie inaczej niż Rongo. Polimery, czyli plastikowe banknoty. Jak się zdążyłem zorientować, nie jest to rzeczywista waluta, lecz banknoty emitowane wyłącznie dla kolekcjonerów, podobnie jak „waluta” z Antarktydy, Arktyki, a nawet tajemniczego Związku Ameryk.
http://robertsworldmoney.com/easterislandrongobanknotes.php
Najciekawsze jest to, że owo superkrólestwo miało według niektórych profesorów istnieć juz 7000 lat p.n.e. jeśli zatem jego mieszkańcy już wtedy stworzyli swoje pismo, byłby to najstarszy system zapisywania mowy na świecie. Pobiliby Sumerów z ich wynikiem 3500 lat p.n.e.
Byłem w listopadzie 2014. Miejsca „zabytkowe” mają zazwyczaj status parku narodowego i wstęp do nich jest płatny. W przypadku obcokrajowców 60 dolarów. Dla Chilijczyków jest to bodajże 10 albo 20. Wszystko obsługuje organizacja CONAF. Jest jedno małe muzeum, do którego wstęp jest płatny. Praktycznie zarabia na siebie. Nie sądzę, żeby wymagało wielkich nakładów finansowych. Ludzie nie żyją jakoś na bogato. Tym nie mniej jednak wszystko jest droższe średnio 40-80% niż w Chile przez koszty transportu oraz utylizacji śmieci (duży problem). Eldorado to nie jest wiele domów stoi opuszczonych. Ludzie z Rapa Nui, szukają szczęścia w Chile. Napływ turystów też jest ograniczony ( 2 albo 3 loty dziennie). Nomen omen jest to dość droga wyprawa. Najtańsza noc w hotelu to koszt rzędu 100 dolarów, obiad na miejscu – 20 dolarów. Następuje komercjalizacja wyspy. Inwestują głownie ludzie z Chile, który są zamożniejsi od mieszkańców wyspy. Następuje przez to rozwarstwienie. Swego czasu jedna niemiecka gazeta opisywała ten problem, który jest tam widoczny choć niewiele osób zwraca na to uwagę.