Szapiro z Walicowa, Szomański z Placu Napoleona. Przed oczami migają setki ogłoszeń reklamowych zakładów i manufaktur, a każdy z nich ma pięciocyfrowy numer telefonu.
W przedwojennych rocznikach miesięcznika „Architektura i budownictwo” stary świat ożywa. Można na ich kartach odnaleźć nieistniejące już dziś sytuacje i ludzi. Telefony pojawiły się w Warszawie w grudniu 1877 roku, prawie dwa lata po uzyskaniu w USA patentu przez Aleksandra Grahama Bella. Do Królestwa Polskiego dotarły poprzez Niemcy, a o zainteresowaniu wynalazkiem świadczy fakt, iż w tym samym roku rozpoczęto nad Wisłą ich produkcję.
Po odzyskaniu niepodległości rozpoczął się szalony rozwój telekomunikacji. Po zakończeniu I wojny światowej na terenie Warszawy było około 2500 abonentów telefonicznych. W ciągu kilku kolejnych lat ta liczba wzrosła ponad dziesięciokrotnie. Standardowy abonament telefoniczny kosztował około 10 złotych i pozwalał na wykonanie 75 rozmów miesięcznie. Rozmowy nie były liczone pod względem trwania, co oznacza, że teoretycznie mieszkańcy mogli rozmawiać godzinami za jednego „dużego srebrnego Piłsudskiego” miesięcznie. Inna rzecz, że z powodu niedoskonałej jakości ówczesnej techniki telefonicznej, dodzwonienie się pod pożądany numer nie było aż tak łatwe. Nie istniały również rzecz jasna automatyczne sekretarki, więc odbiorcę należało zastać w domu.
Ty niemniej, przyjąwszy, że nauczyciel zarabiał w czasach międzywojnia przeciętnie 130 złotych miesięcznie, można uzmysłowić sobie, że posiadanie własnego telefonu, będące w latach 20-tych szczytem technologicznego szpanu, znajdowało się całkowicie w zasięgu klasy średniej.
W 1928 r. na ulicy Nowogrodzkiej zaczęto budowę Urzędu Telekomunikacyjnego i Telegraficznego. Na zdjęciu – unikalne ujęcie z dachu tego obiektu. W czasie Powstania Warszawskiego budynek był niemiecką redutą, nigdy nie zdobytą przez powstańców. Po wojnie odnowiono i rozbudowano go. Istnieje do dziś, choć jego bryła nie jest już tak dostojna jak niegdyś.
Źródło grafiki: Architektura i budownictwo
Jest taka piosenka nagrana m.in. przez Glenn Miller Orchestra czy Andrews Sisters, zatytułowana „Pennsylvania Six-Five Thousand”. 6-5000 to najdłużej działający numer telefoniczny w Nowym Jorku, należący do Hotelu Pennsylvania. Jego zapis wywodzi się z lat 30-tych. Większe centrale miały swoje nazwy, a pierwsze dwie litery odpowiadały cyfrom identyfikującym centralę. Ponieważ połączenia były realizowane przez telefonistki, po usłyszeniu Pennsylvania wiedziała ona, że rozmowa będzie do centrali o numerze 73 (P to 7, E to 3 – można sprawdzić na klawiaturze swojego telefonu). Zapis takiego numeru w książce telefonicznej mógł wyglądać tak: Pennsylvania 6-5000. W latach 30-tych i 40-tych w Cafe Rouge mieszczącej się we wspomnianym hotelu grało wiele jazzowych i swingowych bandów. Aż któregoś dnia Jerry Gray napisał muzykę, słowa dodał Carl Sigman i stworzyli przebój o numerze telefonicznym w hotelu. Dzięki tej piosence numer stał się nieśmiertelny, choć dzisiaj wydłużył się do postaci 212-736-5000. Przez wiele lat po dodzwonieniu się na niego w oczekiwaniu na operatora grana była piosenka w wykonaniu Glenn Miller Orchestra, ale podobno już tak nie jest. Może warto sprawdzić? 😉
A propos telefonów w Warszawie, to moja historia jest taka. Do końca lat 70-tych mieszkałem w starej kamienicy na Mokotowie przy ul. Dolnej. Bez telefonu. Od podstawówki przeprowadziłem się na nowe osiedle przy Górczewskiej, a na Mokotowie zaczęli wtedy montować telefony i moja babcia taki dostała. U nas na osiedlu były automaty w niektórych klatkach schodowych, ale często nie działały. Kiedy na początku lat 90-tych się wyprowadziłem, zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Wtedy mieszkałem znów na Mokotowie, ale przy Al. Lotników. Bez telefonu oczywiście. Biegałem do najbliższego automatu przy sklepie albo na stacji metra. Kiedy się wyprowadzałem… zaczęli montować telefony w mieszkaniach. Dziś mieszkam na wsi 40km od centrum stolicy. W okolicy funkcjonuje telefon radiowy TP marnej jakości, a stacjonarny „po kablu” może założą, może nie. Można by się zastanawiać po co dziś stacjonarny, ale jakość sygnału komórkowego jest tak beznadziejna, że ja się nie zastanawiam. Wiem też, że kolega na Ursynowie założył stacjonarny, bo w nowym bloku nie odbierają komórkowe. A w głowie brzmi „Pennsylvania six five oh oh oh”. Który to był rok? 1940? 🙂
Telekomuna ciągle żywa? 🙂 Za komuny nawet gdy w danym rejonie były dostępne telefony stacjonarne, a ty też chciałeś takowy mieć, trzeba było złożyć specjalny wniosek, który był rozpatrywany… 15 a w najlepszym razie 10 lat. Moi rodzice właśnie tyle czekali na własny numer. Załapałem się na ten luksus, a że właśnie wchodził Internet, suto korzystałem z połączenia 0202122 (?). Rachunki w szczytowym momencie przychodziły na 600 zeta miesięcznie.
Wyguglałem ciekawy film pokazujący Warszawę roku 1936. Jej życie codzienne i architekturę. A tak w ogóle to zamawiam więcej artykułów o starej Warszawie 😉
http://www.youtube.com/watch?v=CwqHPIBeYd4