Klasyczne filmy s-f umarły wraz z nową rzeczywistością. Gwoździem do trumny był kosmiczny program Apollo, dołożyło się do tego też odprężenie w stosunkach USA-ZSRR.
Lata osiemdziesiąte obfitowały w wiele remake’ów przebojów sprzed trzech dekad. Pojawiły się nowe ekranizacje „Bloba”, „Rzeczy”, „Muchy”, „Najeźdźców z Marsa”, „Godzilli”, . Jeśli dołożyć do tego „Inwazję porywaczy ciał” Philipa Kaufmana z 1978 roku i kilka parodii (m.in. „Niewiarygodnie zmniejszającą się kobietę”), mamy naprawdę pokaźną listę. Jednak poza „Muchą” wszystkie przeszły bez większego echa. Filmowy firmament zdominowały filmy spod znaku nowej przygody.
Zarówno „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „Przybysz z gwiazd” Johna Carpentera czy „Terminator” wykazują większe lub przynajmniej podobne zainteresowanie człowiekiem, niż postaciami obcych. Pół wieku temu Obcy byli prawdziwie obcy, ale z biegiem lat zdołali się oswoić i dystans pomiędzy nimi i Ziemianami niemal zupełnie znikł. Oto Linda Hamilton idzie do łóżka z przybyłym z przyszłości Michaelem Biehnem, na całkiem dużo pozwala sobie również Karen Allen z kosmitą, który przybrał postać jej zmarłego męża. Otaczająca kosmitów mgiełka tajemnicy znikła tak samo, jak aura otaczająca Frankensteina i Drakulę. Większość z owych kosmitów zmieniła się. Sczłowieczeli.
Jest to ostatni, siódmy odcinek artykułu o amerykańskim kinie s-f lat 50-tych
Źródło grafiki: 20th Century Fox
Był też remake Invaders from Mars pod batutą samego Tobiego Hoopera!!