Zdaniem wielu badaczy to pewien Francuz oddał z trawiastego pagórka śmiertelny strzał do JFK. Wyglądał jak Maurice Ronet w filmie „Windą na szafot”, a nazywał się Lucien Sarti.
Był francuskim płatnym zabójcą, od 1972 roku spoczywa w grobie. Opowiada o nim niesamowity 9-częściowy dokument „The Men Who Killed Kennedy”, wyemitowany oryginalnie w 1988 r. przez brytyjski History Channel. Sam tytuł był znaczący, ponieważ słowo „men” nie mogło być identyfikowalne z samotnym strzelcem, jakim oficjalnie pozostawał Lee Harvey Oswald.
W drugim odcinku serialu poświęcono dużo uwagi Sartiemu. Na postać Francuza jako głównego strzelca wskazał skruszony gangster, decydujący się mówić tylko dlatego, że Sarti w tamtym czasie już nie żył. Autorzy dokumentu zwracali uwagę na fakt, że ostatni strzał na Dealey Plaza był zupełnie innej maści niż te wcześniejsze. Dosłownie rozsadził głowę JFK. Nawet okiem laika widać, że ów strzał został oddany z innej broni niż choćby ten, który trafił prezydenta w szyję. Badacze prowadząc w latach 80-tych śledztwo w Marsylii mające zbadać powiązania Sartiego (który był jednym z członków sportretowanego przez Hollywood „French connection”), dotarli do wiadomości, że ów cyngiel często w swojej karierze korzystał z tzw. „eksplodujących kul”. Nie zdążono go należycie przesłuchać, ale akurat jego śmierć nie wydaje się być związana z wydarzeniami z Dallas. Sarti został zastrzelony przez meksykańską policję w stolicy kraju Azteków. Do dziś bardzo niewiele o nim wiadomo.
Drugi odcinek Men Who Killed Kennedy poświęcony Sartiemu
Źródło grafiki: Ufoconspiracy
A było coś o usunięciu mózgu Kennedy’ego w drodze do Waszyngtonu i zniekształceniu ran na głowie?
Było. Oficjalnie mózg zaginął i kropka. Wiadomo, że gdy JFK trafił w agonalnym stanie do Parkland Hospital w Dallas, mózg był na miejscu. Po tym gdy prezydent zmarł i został zapakowany do trumny, mózg pozostawał w stanie z momentu zamachu – o czym świadczą zeznania lekarzy zaprezentowane w tym dokumencie. Tego samego dnia trumna trafiła do Air Force One, który wraz z Lyndonem Johnsonem i całą prezydencką świtą poleciał do Waszyngtonu. Po wylądowaniu trumna pojechała do szpitala marynarki wojennej, gdzie odbyła się sekcja zwłok. Według zeznań tamtejszych medyków, była to już inna trumna. Brakowało również mózgu. Czaszka była pusta. A jak wiadomo, dzięki badaniom mózgu można najdokładniej ustalić rodzaj obrażeń, czyli to skąd przyleciały kule. Tyle wiadomo na pewno, reszta to domysły. Faktem jest, że wersja oficjalna nie potrafi wyjaśnić jak to możliwe, że mózg wyparował.
W drugim odcinku pokazano kilku kluczowych świadków obecnych 22 listopada 1963 na miejscu zbrodni. Jednym z nich jest wspomniany przeze mnie wcześniej James Tague. Początkowo do komisji Warrena nie dotarła jego relacja i potwierdzone policyjnie zeznanie. I tak komisja wymyśliła wersję wydarzeń, w której Oswald oddał trzy strzały, z których pierwszy trafił JFK, drugi gubernatora, a trzeci znów JFK. Wszyscy zacierali rączki i byli zadowoleni. Aż tu nagle zjawia się relacja Tague’a, która wprowadza totalne zamieszanie! Nie ma miejsca na czwartą kulę, bo jej Oswald fizycznie nie był w stanie wystrzelić (nie mieściło się to w czasie akcji udokumentowanej na filmie Zaprudera). Komisja szybko się więc zebrała i po południowej nasiadówie wymyśliła tzw. teorię jednej kuli, nazywanej przez krytyków Magic Bullet Theory. Pierwszy strzał musiano przyporządkować do Tague’a, czyli siłą rzeczy druga kula musiała wówczas razić Kennedy’ego w szyję, gubernatora w plecy, nadgarstek i.. stopę. Do dzisiaj ta wersja uchodzi za oficjalną, opisywaną w podręcznikach historycznych, a przecież jest w niej więcej SF niż w Gwiezdnych Wojnach. Poza wszystkim, na filmie Zaprudera widać wyraźnie, że w momencie gdy Kennedy dostał w szyję, gubernator cały czas nie był jeszcze ranny. Otrzymał postrzał dopiero po sekundzie lub dwóch.
Ma ktoś jeszcze dostęp do tego dokumentu?