Astronom Heinrich Wilhelm Olbers sformułował w 1823 roku pytanie – skoro we Wszechświecie jest nieskończenie dużo gwiazd, to dlaczego nocne niebo nie jest całkowicie rozświetlone?
Doświadczenie każdego z nas wskazuje, że niebo po zachodzie Słońca jest ciemne. Przy bezchmurnej pogodzie widać wprawdzie wiele gwiazd, ale są to malutkie punkciki na oceanie czerni złamanej jaśniejszym śladem naszej galaktyki, Drogi Mlecznej.
Paradoks nocnego nieba porusza fundamentalne kwestie związane ze zrozumieniem jaki jest Wszechświat, w którym żyjemy, i obnaża boleśnie, jak mało o nich wiemy. Jeśli wejdziemy do lasu, to w którą stronę nie spojrzymy zobaczymy drzewa. Dlaczego więc nocne niebo nie jest gęstym świecącym dywanem z gwiazd, tak jak las jest gęstym dywanem z pni? Niemiecki astronom Olbers (1758-1840) nie był pierwszym, którego ten problem frapował, natomiast spopularyzował zagadnienie na tyle, że dzisiaj określane jest jego nazwiskiem.
Możliwych rozwiązań paradoksu Olbersa jest wiele, ale wszystkie są w sferze domysłów, a nie twardych dowodów. Wszechświat nie jest statyczny, nieustannie się rozszerza, rozszerzanie powoduje że powstają dziury w pokryciu gwiazd, stąd nocne niebo jest częściowo ciemne. Wszechświat prawdopodobnie nie jest nieskończony. Skończony Wszechświat również tłumaczyłby dlaczego gwiazdy nie tworzą jednolitej powierzchni. Być może Wszechświat nie jest nieskończenie stary – i tutaj można by argumentować, że nie wszędzie gwiazdy zdążyły się wytworzyć. Możliwe że Wszechświat nie składa się wyłącznie z próżni, że pomiędzy dalekimi gwiazdami a nami znajduje się jakaś nieznana materia, która pochłania światło, blokuje je przed naszym wzrokiem i to niej zawdzięczamy komfortowe warunki do snu co wieczór. Wiemy że gwiazdy nie są wieczne, a kiedyś każda z nich się wypali. Czyżby efekt nocnego nieba był rezultatem przepalonych gwiezdnych „żarówek”?
Źródło grafiki: pixabay.com
Ja tu nie czuję jakiegoś wielkiego paradoksu 😉 jeśli jesteśmy przy porównaniu żarówkowym, to włączmy 20 watową żarówkę w niewielkiej toalecie i taką samą w wielkim pomieszczeniu magazynowym o powiedzmy powierzchni 5000 metrów. W najdalszym kącie takiego magazynu niewiele będzie widać.
Tak, ale gdybyś znalazł się w próżni, gdzie nic nie blokuje światła, i choćby daleko od obserwatora włączył gazylion takich żarówek, to teoretycznie powinieneś widzieć świetlną połać. Kiedyś interesowałem się paradoksem, który opisał User i wydaje mi się, że wyjaśnieniem sprawy jest to, że kosmos nie jest przezroczysty oraz oko nie jest uniwersalne. Jest mnóstwo materii pochłaniającej po drodze światło, poza tym najmocniejsi producenci światła (kwazary) znajdują się po kilkanaście miliardów lat świetlnych od Ziemi. Oko ludzkie nie wyłapuje już światła o takim przesunięciu ku czerwieni. Czyli mówiąc krótko – to co jest wychwytywalne przez nasze oczy, to tylko niewielki spektrum światła. Gdyby nastawić aparaturę, to by wykazała, że z każdego punktu nadchodzi jakieś promieniowanie, ale my wyłapujemy swoimi zmysłami jedynie jakiś mikroułamek tego.
różniecę między tym co wyłapuje nasze oko a tym co realnie się znajduje na niebie pomagają zrozumieć zdjęcia nocne przy długim czasie naświetlania
„Paradoks” Olbersa to z punktu widzenia obecnej naszej wiedzy sztuczny, niesktualny, problem. Wystarczy fakt, że światło ma skończoną prędkość i bez względu na to czy wszechświat jest czy nie nieskończony w czasie lub przestrzeni, paradoksu nie ma. Po drugie gęstość materii i energii wypełniającej wszechświat jest za mała żeby uzyskać taki efekt nawet gdyby całą dostępną jej ilość zamienić w światło – co zostało wykazane już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Poważne pisanie o tym „paradoksie” we współczesnych podręcznikach kosmologii to po prostu żenada i wstyd dla tych co te książki piszą.
zostałem to pytanie na egzaminie ustnym z astronomii – męczyłem się przez 7 minut, po czym usłyszałem „masz pan -3 i idź już stąd”
A planety? One pochlaniaja swiatlo gwiazd. I jest ich wiecej iz zarowek.
Wyjaśnienie jest proste. Aż dziw bierze, że mędrcy tego świata się nad tym zastanawiają. Na niebo patrzymy jak na sferę. Promienie widzenia nie są równolegle. Im dalej tym jest ich mniej. Im dalej tym każda gwiazda zajmuje mniejszy stopień kątowy. To nie jest widzenie równolegle gdzie przy odległości dążącej do nieskończoności faktycznie widok nam by się w końcu wypełnił bielą gwiazd. W rzeczywistości im dalej tym te gwiazdy mniejsze. Większość pola widzenia to będzie nicość, czerń i taki też obraz widzimy. Dowód: weźmy przykładowy ciąg liczb gdzie każda następna jest o połowę mniejsza: 1+1/2+1/4+1/8+….1/256+….itd. Kto wie ile ta suma się równa? Nieskończoność? Och niestety nie. Suma dąży do liczby 2. I o ani grama więcej. Podobnie zapełnia się nam niebo gwiazdami. Nigdy nie będzie białe nawet jakby teoretycznie wszechświat był nieskończony i nieskończenie daleko były by kolejne gwiazdy. Dziękuję