Bezpośrednio obserwują ją jedynie biorący w niej udział. Pozostali patrzą na nią lub symulują za pośrednictwem mediów, znajdując się w bezpiecznym oddaleniu.
Oglądający w telewizji wojnę mają swoją odpowiedź, gdyby ich zapytano, po co to robią: ”Musimy to oglądać. Przecież tutaj kształtują się losy świata!”. O przebiegu wojny można przeczytać w gazetach, dowiedzieć się z radia albo obejrzeć skrót informacyjny w dzienniku telewizyjnym, a jednak miliony ludzi na całym świecie wyjątkowo pilnie śledziły w CNN operację Pustynna Burza. Może chcieli się dowiedzieć jak najszybciej. Może ugruntowywali własne poczucie bezpieczeństwa, licząc potem na mapie, jak wiele kilometrów dzieli ich od tego konfliktu. Może. Ale z pewnością jest coś więcej. To trochę tak, jak z wypadkiem w wielkim mieście – zaraz na miejscu zjawia się tłum ciekawskich gapiów, gotowych świadkować wydarzeniom nawet długo po tym, gdy karetka pogotowia zabierze wszystkie ofiary. Każdy kto zagrał choć raz w paintball wie, co znaczy to uczucie, gdy wychyliwszy głowę zza muru, można przez moment przeciwnikowi w oczy i następnie słuchać trzasku rozpryskujących się obok kulek z żelatyną spożywczą. Telewizja niby nie pozwala przeżyć tego równie „namacalnie”. Oczywiście, nie ma jednej prostej odpowiedzi co takiego tkwi w ludziach, że czują w takich sytuacjach ciekawość i dreszczyk – psychologowie piszą o tym grube książki i nazywają to niekiedy „obciążoną winą przyjemnością”. Uczestniczenie w wojnie to coś więcej niż statystowanie w jakimś podrzędnym wypadku! Dzięki mediom stała się ona przystępniejsza.
Wojna amerykańsko-iracka z 1990 r., według wielu komentatorów uratowała CNN. Przedsięwzięcie Teda Turnera borykało się z problemami finansowymi niemal od początku, zaś pod koniec lat 80-tych sytuacja stacji była fatalna. Wraz z momentem, gdy imię Saddam stało się najbardziej znienawidzonym przez wszystkich Amerykanów, oglądalność potężnie skoczyła w górę. W publicznej świadomości powszechnie znane stało się powiedzenie prezydenta Busha „Właśnie wysłałem armię i teraz idę włączyć CNN, żeby zobaczyć jak sobie radzą”.
Co się zmieniło w stosunku do przekazów z ubiegłych lat, pomijając rzecz jasna obszerność przekazywanych informacji? Otóż media wprowadziły do wojny przekaz na żywo. Pamiętamy przekazywane z Bagdadu nocne bombardowania i zielone niebo pełne świecących punkcików, stanowiących ogień irackiej obrony przeciwlotniczej. To właśnie dzięki takiemu przekazowi widz ma poczucie przebywania na miejscu akcji i bardziej „namacalnego” uczestniczenia w wydarzeniach. Oczywiście, reporterzy CNN-u i wszystkich innych stacji nie mogli przekroczyć pewnych granic. Z jednej strony blokowała ich cenzura wojskowa, zaś z drugiej obawa przed przekroczeniem ekranowego tabu. Na przykład pokazaniem w trakcie relacji na żywo czyjejś śmierci. To prawdopodobnie największe tabu związane z prezentacją ekranowej przemocy, stanowiące granicę nieprzekraczalną nie tylko dla telewizyjnych relacji wojennych. Skandale związane z prezentacją snuffu sięgają jeszcze lat 60-tych. Gdy włoski reżyser Gualtiero Jacopetti w 1963 r. zrealizował paradokument „Pieski świat”, z miejsca zdobył sławę i uznanie publiczności. Film był rodzajem podróży po osobliwościach świata, ukazując tak szokujące obrazy, jak rybaków okaleczonych przez rekiny czy żyjące w okolicach atolu Bikini radioaktywne żaby, które – uwaga- mieszkają na drzewach. Podczas kręcenia sequela Jacopetti poszedł jednak jeszcze dalej i podjął decyzję filmowania demonstracyjnej śmierci buddyjskiego mnicha. Podobno mógł jej zapobiec. Dla Jacopettiego liczyło się to, że może mieć to na taśmie filmowej.
W literaturze anglojęzycznej taką sytuację określa się często jako snuff. David Kerekes i David Slater w książce „Killing for Culture” używają tego określenia wobec dwóch rodzajów sytuacji: do hipotetycznego, nakręconego amatorsko filmu pokazującego „zainscenizowaną” na jego potrzeby czyjąś śmierć („8mm” z Nicolasem Cage’em opowiadał o poszukiwaniu autorów takiego filmu) albo właśnie do wszelkich materiałów, także dokumentalnych¸ pokazujących moment czyjejś śmierci.
Wracając do wojny relacjonowanej przez CNN, wyobraźmy sobie, co by się mogło stać, gdyby dziennikarze korzystając ze zdobywanych nieoficjalną drogą informacji, zostali pozbawieni cenzuralnego i moralnego kagańca. Oto na przykład dowiadują się, że następny atak nastąpi kwadrans przed północą i rakiety spadną na zachodni Bagdad. Odpowiednio wcześniej na miejscu instalowane są kamery, tuż przed nalotem włącza się relacja na żywo. Może uda się zarejestrować na taśmie czyjąś śmierć? Niejeden raz mniejsze prywatne stacje telewizyjne decydowały się emitować materiał pokazujący jak podczas konferencji prasowej desperat wyjmuje rewolwer i popełnia samobójstwo, jednak nigdy żadna z dużych stacji nie odważyła się wejść na to terytorium.
Wojna w telewizyjnej transmisji live mimowolnie nasuwa momentami przewrotne skojarzenie z zawodami sportowymi. Tak jak zostało jednak wspomniane, organizujący transmisje z tych zawodów potentaci w stylu CNN przestrzegają żelazne zasady transmisji. Jeśli kiedykolwiek złamaliby je, wynikłe z tego straty, zarówno psychologiczne jak i społeczne, są trudne do oszacowania. Z pewnością byłyby potężniejsze niż skutki grania w tuzin najbardziej krwawych gier komputerowych.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Działam w rekonstrukcji historycznej II Wojny Światowej. Jedni traktują to jako przebieranie się w mundury, my chcieliśmy kiedyś pokazać trochę inny obraz. Po imprezie, kiedy rozległy się oklaski, rekonstruktorzy „polegli” w czasie walki nie wstali, tylko byli znoszeni przed publikę i układani jeden obok drugiego. Dzień był mglisty. Cisza po kanonadzie. W końcu lekarka z ambulansu zwróciła nam uwagę „panowie, kończcie już, bo dzieci płaczą”.