Koniec naszego świata jest w dłuższym terminie nieunikniony. Wszechświat się starzeje, możemy tylko gdybać czy skończy się z wychłodzenia, pęknie, czy też zapadnie się w sobie.
Naukowcy rozpatrują możliwość śmierci cieplnej Wszechświata, zwaną Wielkim Chłodem. Teoria zakłada że nasze uniwersum osiągnie w końcu stan, w którym nie będzie już wolnej energii termodynamicznej, a więc nie będą mogły zachodzić procesy które tej energii wymagają. Przypomina to wygasły piec, w którym całe dostępny opał został już spalony albo zegar, który raz nakręcony, będzie chodził dopóki starczy napięcia sprężyny. Za dziesięć gugoli (10^100) lat wszechświat stałby się olbrzymią, statyczną i nieskończenie rzadką zupą próżni i cząstek elementarnych.
Być może do końca świata dojdzie nieco wcześniej. Przynajmniej tak twierdzi teoria Wielkiego Rozdarcia, która zakłada że w związku z ciągłym rozszerzaniem się wszechświata w skończonym czasie dojdzie do tego, że wszystkie odległości staną się nieskończone. Można to porównać do balonika na przyjęciu urodzinowym, który nieustannie pompowany staje się coraz większy i większy, aż w końcu pęka. Nie bardzo wiadomo co i czy cokolwiek ostałoby się po takim rozerwaniu, ale „zwolennicy” takiego końca wszystkiego szacują, że nastąpi on za dwadzieścia dwa miliardy lat.
Symetrycznym wariantem do Wielkiego Rozdarcia, jest hipoteza Wielkiego Kolapsu. Tutaj naukowcy bazując na podobnych wyliczeniach, ale na innych założeniach np. dotyczących właściwości ciemnej materii, o której niewiele jak dotąd wiemy, dochodzą do wniosku że rozszerzanie wszechświata w pewnym momencie się skończy i zacznie się on zapadać. Wszystko zostałoby dokumentnie zgniecione do postaci niewiarygodnie gęstej i małej piguły.
Źródło grafiki: pixabay.com
Badano gęstość Wszechświata. Jeśli ta gęstość okazałaby się większa od ustalonej ktytycznej – nastąpi kolaps. W innym przypadku – wieczne rozszerzanie. W czasie gdy się tym interesowałem rozwiązanie było nieznane. Obecnie przeważają chyba badania, że gęstość jest mniejsza od krytycznej, czyli Wielki Chłód.
Przeciętny ludzki mózg i tak nie jest w stanie tego ogarnąć. Jeśli chodzi o badania i naukowców, to to niestety też w dużej mierze czyste przypuszczenia poparte jakimiś tam doświadczeniami, obserwacjami, matematyką i fizyką. Taka gadka na wyższym poziomie wtajemniczenia.
To jest prawdziwy naukowiec, według mnie oczywiście http://www.youtube.com/watch?v=ei3plYE7QWU Jest to pierwsza część 4 częściowego wykładu Nassima Harameina. Pięć godzin, myślę albo i z jakimiś dodatkami to i z sześć Nassim jest takim rebeliantem nauki, potrafi dowcipkować sobie z siebie i innych i jak dla mnie jest prorokiem, tego co się w przeciągu kilkunastu lat wydarzy na świecie naszym, czyli nadejdzie, albo właściwiej nadleci nowe, niezależne/wolne od dominującego obecnie niedowartościowanego deficytami psychologiczno-psychiatrycznymi EGO, kolegów i koleżanek naukowców, którzy w pracy naukowej widza PRZEDE WSZYSTKIM źródło pieniędzy na utrzymanie, a nie służbę ludzkości 0}:-)
Wielki Wybuch jest WSZĘDZIE. My jesteśmy jego częścią i jest nią każde inne miejsce we Wszechświecie. Klucz do zrozumienia tego zadziwiającego faktu, tkwi w tym, że nie należy rozumieć „Wielkiego Wybuchu” jako wybuchu. Należy sobie uświadomić, że cały Wszechświat i cała przestrzeń, które obserwujemy znajdowały się w jednym małym punkcie a punkt ten po prostu urósł. Skoro każde miejsce we Wszechświecie, było kiedyś wewnątrz tej jednej potwornej super-osobliwości, a poza nią nie istniała ani przestrzeń ani czas, to wszystkie te miejsca naraz są Wielkim Wybuchem.
Nie wiadomo czy w jednym punkcie, czy w jakimś obszarze.
Istnieje teoria, która zakłada, że czas nie jest żadnym czasem tylko po prostu matematycznym wymiarem, który pasuje ładnie do równań, ale nijak się nie przekłada na intuicję. W potocznym rozumieniu czas to po prostu następstwo zdarzeń. Natomiast w koncepcji czasu jako wymiaru przestrzennego następstwo zdarzeń już nie istnieje, innymi słowy jakkolwiek trudno to zrozumieć, wszystko dzieje się w tym samym momencie a zmiany dokonują się jedynie w przestrzeni.
To, że wierzymy iż Wszechświat miał jakiś początek może też wynikać z naszego błędnego założenia iż w ogóle istnieją jakieś początki i jakieś końce. Ludzki język bardzo łatwo tworzy wyrazy przeciwstawne, np. ciepło-zimno. Dowcip polega na tym, że nic nie jest tak naprawdę absolutnie ciepłe ani zimne, a Wszechświat jest pewnym kontinuum, nie opartym na językowych przeciwieństwach. Np. śnieg dla misia polarnego jest zapewne neutralny. Śnieg jest więc zimny jedynie relatywnie, jest po prostu śniegiem a nie przeciwieństwem, dajmy na to Słońca.
Na tej samej zasadzie ludzie nauczyli się postrzegać oraz nazywać zmiany w otoczeniu. Jeżeli zaszła zmiana automatycznie kreujemy przeciwieństwo wcześniej-później. Pytanie czy ta zmiana rzeczywiście odbywa się w czasie, czymkolwiek on jest. Moim skromnym hipotetycznym zdaniem niekoniecznie. Wszelakie zdarzenia mogą być po prostu fluktuacjami gęstości materii, ale odbywającymi się „poziomo”, a nie na strzałce czasu.
Podsumowując, Wszechświat nie będzie miał żadnego końca… 😉
Zgodnie z tym czego mnie uczono w szkole paliwem gwiazd jest wodór i hel czyli najbardziej proste pierwiastki jakie znamy, które w procesie spalania wewnątrz gwiazd ulegają przekształceniu w bardziej złożone pierwiastki. Następnie taka gwiazda robi boom i całe te bogactwa są wyrzucane w przestrzeń w postaci gwiezdnego pyłu który po pewnym czasie zaczyna się konsolidować w planety. Ale nie wykluczone, że te skomplikowane pierwiastki kiedyś znów powrócą do prostszej formy, przecież w przyrodzie nic nie ginie i zawsze musi być spełniony warunek równowagi. Tak jak dwutlenek węgla który powstaje przy m.in. spalaniu paliw kopalnianych i drzew, po pewnym czasie znów zaczyna się odkładać w roślinach, które umierają i tworzą osady mineralne, a w końcu mogą ponownie utworzyć paliwa kopalniane. Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak nieodnawialne zasoby naturalne, są tylko nieodnawialne w rozsądnym przedziale czasu bo przecież w jakiś sposób te wszystkie zasoby musiały się wytworzyć.
Wierzę że podobnie jest w kosmosie, bo przecież cały czas umierają gwiazdy i wciąż rodzą się nowe. Oczywiście istnieje możliwość że gwiezdny „przyrost naturalny” będzie ujemny i czasem doprowadzi do bardzo dużego ochłodzenia wszechświata. I tutaj ja osobiście największe zagrożenie widzę w zbyt dużym oddaleniu się materii od siebie, co uniemożliwi skuteczne pochłonięcie wystarczającej ilości helu i wodoru do zapłonu gwiazdy. Dlatego takie megagalaktyki o których pisałem wyżej mogłyby być szansą.
Oczywiście to wszystko tylko gdybania dwóch laików na temat o którym ludzkość wie bardzo niewiele.
Z trzech podanych wydaje się, że najbardziej prawdopodobna jest ta, która mówi, że wszechświat będzie się rozszerzał i rozszerzał i rozszerzał,…. na to będzie się nakładał drugi proces związany z wygaszaniem gwiazd. Tych już powstaje coraz mniej. Analizując zdjęcia dalekiego wszechświata wykonane przez trzy ogromne teleskopy, japoński Subaru Telescope, należący do Brytyjczyków UKIRT (United Kingdom Infrared Telescope) na Mauna Kea na Hawajach, oraz Very Large Telescope w Chile, astronomowie z Uniwersytetu w Leiden w Holandii doszli do wniosku, że dzisiaj powstaje 30 razy mniej gwiazd niż 11 miliardów lat temu, w okresie największego boomu ich narodzin. Ten wynik nie powinien nikogo zaskakiwać. Przeciwnie, raczej cieszyć, że udało się eksperymentalnie potwierdzić to, z czego dotychczas zdawano sobie sprawę tylko teoretycznie.