Hrabstwo Ceredigion w środkowej Walii. To stąd tysiące ludzi emigrowało do USA w XIX wieku. Obecnie sława tego regionu tkwi w czym innym.
Na tych zielonych, górzystych terenach graniczących z hrabstwem Gwynedd trzydziestoletni poszukiwacz mocnych wrażeń, Gregory Rivolet, wraz z kolegą odnaleźli zejście do tajemniczej, zapomnianej przez czas jaskini. Ów obszar znajdował się około 60 metrów pod poziomem ziemi, na terenie opuszczonej kopalni łupków, działającej od 1836 roku aż do początku lat sześćdziesiątych XX wieku. Odkrywcy schodzili coraz niżej, aż wreszcie dotarłszy do jeziora, włączyli przenośne reflektory i ich oczom ukazał się potworny widok. Oto częściowo zanurzone w zielonkawej wodzie spoczywały, wrzucone na stertę niczym ziemniaki, stare samochody. Tak na oko, ponad setka. Pozbawione szyb, skorodowane, zgniecione, niczym koszmarna ferajna z cmentarzyska dla niepotrzebnych przedmiotów. Wszystkie je łączyło to, że były to modele z lat siedemdziesiątych i późniejszych.
Rivolet dostrzegł w suficie znaczny otwór, jednocześnie odczuł niestabilność obszaru. Na chronioną kaskiem głowę spadały mu kawałki ziemi, całość sprawiała wrażenie, że może w każdej chwili się zapaść i próbować pogrzebać go jak starożytna świątynia Indianę Jonesa. Po wyjściu na zewnątrz zaczął rozważać, co mogło ściągnąć te wszystkie samochody do jaskini. Przyszło mu na myśl, że jadący przechodzącą przez górę drogą ludzie wpadali na pobocze i ich wozy staczały się przez dziurę do jaskini. Droga faktycznie wydawała się niebezpieczna, a gdy jeszcze spadł tutaj deszcz mogła się zamienić w ślizgawkę. No ale przecież, gdyby prawdą było to, że ginęli tu przypadkowi ludzie, ten rejon Walii powinien zyskać sławę Trójkąta Bermudzkiego. Wyparowałoby tu co najmniej 100 osób, a o takim zdarzeniu nie było przecież mowy w lokalnych gazetach.
„Pieczarę zaginionych dusz” eksplorował również Brytyjczyk o imieniu Josh, z czego filmową relację zamieszczamy w linku na dole strony. Widać, że zejście na sam dół jest dość niebezpieczne i z całą pewnością amatorzy nie powinni się tam zapuszczać, bo mogą na zawsze pozostać w towarzystwie pordzewiałych kadilaków. Podczas akcji Josha widać, że w samochodach nie ma szkieletów, co by przeczyło tezie, że automobile wpadały tu wraz z pasażerami. Nawiasem mówiąc, kanał Josha na YouTube subskrybuje 3,5 miliona użytkowników, a gdy ów poczciwy człek założył konto na Patreon, żeby zebrać nieco funduszy na podróżowanie pomiędzy zwiedzanymi lokacjami, znalazło się całych… 12 wspierających. Pięknie na tym przykładzie widać, jak oglądalność na tubie przekłada się na rzeczywiste zaangażowanie społeczności.
Ale wracając do głównego wątku, raczej można się w tym obrazie niczym z Hieronima Boscha dopatrzeć celowego działania niż nieszczęśliwych wypadków. Ktoś zapewne świadomie pozbywał się samochodów, wrzucając je do tej ukrytej jaskini. Po co? Może działali tu złodzieje samochodów, wymontowujący z nich co trzeba, a resztę ukrywający w tej swoistej dziupli? Może ktoś zacierał po czymś ślady? A może po prostu tutejsi kombinatorzy oszukiwali towarzystwa ubezpieczeniowe twierdząc, że skradziono im samochody, uprzednio pozbywając się ich właśnie w opuszczonej kopalni łupków? Gdyby lokalnym władzom zależało na rozwiązaniu enigmy cmentarzyska z Ceredigion, wystarczyłoby po rejestracjach czy numerach seryjnych zbadać, do kogo należały owe wehikuły, pogrzebać w archiwach urzędu motoryzacyjnego Walii i sprawdzić, jaka była ich historia. Ale najwyraźniej nikt na razie nie chce mieć do czynienia z duchami. Nawet ze starych samochodów.
Źródło grafiki: Behind Close Doors Urbex