W czasach, gdy gry wideo stanowiły dobro rzadkie, książek raczej nie brakowało. Chyba że były to bardzo szczególne książki.
Podobnież w PRL-u jednymi z najczęściej kradzionych z bibliotek artefaktów były Sztuka kochania Michaliny Wisłockiej oraz Ulisses Jamesa Joyce’a. W tym drugim przypadku można się dziwić dlaczego, skoro zawarta w tej książce historia zdefiniowała pojęcie „snuja” na długo przed pojawieniem się Krzysztofa Zanussiego. Tyle że u tego ostatniego snuj był aseksualny, zaś proza Joyce’a aż kipiała od buzujących hormonów. Sceny seksu były ponoć tak realistyczne jak nigdzie indziej za tamtych czasów.
Młodzież bardziej wszakże interesował komiks. Żeby mieć pewność, że wszystkie Światy Młodych trafią w nasze ręce, trzeba było skorzystać z instytucji zwanej teczką kioskową. Dzięki niej można było zamówić prenumeratę wybranych czasopism. Posiadanie teczki kosztowało, ale nie tyle, by nie było warto. Do teczki można było również zamówić Relax. Magazyn komiksowy, który odmienił oblicze polskiej popkultury. Pierwszy numer jaki zobaczyłem miał na okładce spadającego w przepaść gazika. W środku znajdowały się przygody rodzimego Indiany Jonesa czy peregrynacje Lany w kosmosie. Dzisiaj gdy na to patrzę, widzę straszliwą bidę. Wówczas było to coś zupełnie nieznanego, coś czego nie można było oceniać, bo po prostu nie istniała właściwa do tego skala.
Relax był wydawany elegancko. Grzbiet miał spięty spinaczami, a format odpowiedni do czytania. Nie to co Świat Młodych, przychodzący w formie wielkiej papierowej płachty, którą trzeba było sobie rozcinać nożykiem do czasopism. Tyle tylko, że zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego Relax zniknął z kioskowych półek. Jego zamknięcie do dzisiaj stanowi pewną tajemnicę, a przedstawiane w artykułach informacje na ten temat wydają mi się niejasne. Skoro bowiem przyczyną zamknięcia magazynu był stan wojenny, to jakim cudem w numerze 31 wydanym przed 13 grudnia 1981 roku, na stronie drugiej znajdował się pasek z napisem „Przekazujemy Czytelnikom ostatni zeszyt z serii Relax”? Przewidzieli działania Jaruzelskiego? Jakby nie było, pięć lat ukazywania się Relaksu stanowiło całkowity przełom w popkulturowym postrzeganiu świata przez młodzież. I to jest w tej historii najważniejsze.
Po tym jak padł Relax, zacząłem się interesować poprzednimi numerami magazynu. W czasach przedinternetowych nie była to łatwa sprawa, zwłaszcza że na giełdzie na Skrze jakoś nie widać było ani starych Fantastyk, ani Relaksów. W poszukiwaniu ich natrafiłem na Atlas. Najlepszy znany mi antykwariat, ulokowany na parterze jednego mrówkowców w osiedlu Za Żelazną Bramą. W środku znalazłem nie tylko Relaksy, ale również ich francuskojęzyczny pierwowzór, czyli Pifa. Nie rozumiałem ani słowa po francusku, ale historia otwierająca numer po prostu miażdżyła. Opowiadała o siwym czarowniku, który prowadził na prowincji jakieś śledztwo. Nagle buuum! Z nieba spadło coś ciężkiego, odciskając w ziemi gigantyczny ślad, a następnie powracając do gwiazd. Tytuł tego niezwykłego komiksu brzmiał Rork.
W PRL-u jedną z najważniejszych księgarni w Warszawie był nieistniejący już Dom Książki Uniwersus. Mieścił się tuż przy wejściu do Łazienek Królewskich od strony ulicy Gagarina. Budynek stoi do dziś, jedynie książek już tam nie ma. Dawniej nie było w nim komiksów, lecz poważna literatura. To tutaj znalazłem Historię sztuki w zarysie Karola Estreichera czy Od Giotta do Cezanne’a, a także kultowe w swoim czasie książki Macieja Iłowieckiego, zanim jeszcze ów zaczął pracę w KRRiTV. Pisał wówczas o tajemnicach Wszechświata i to od niego dowiedziałem się po raz pierwszy o istnieniu czarnych dziur czy kwazarów. Wspomniał też o zasadzie antropicznej oraz o super pamięci szczurów.
Na początku lat 90-tych w historycznym budynku Hali Koszyki otworzyła się pierwsza w Warszawie tania książka (na zdjęciu fragment znajdującej się obecnie wewnątrz instalacji). Lub przynajmniej pierwsza tak duża. Okazało się, że książki mogą kosztować kilka razy taniej niż w księgarniach i trafiać tutaj już po dwóch latach od premiery. Rodził się wtórny rynek książki. Wcześniej niepotrzebne egzemplarze trafiały na przemiał, a teraz za ułamek ceny były sprzedawane pośrednikom, którzy rozprowadzali je dalej. Udało się uratować życie milionom książek. Tylko pytanie ile przy okazji wydawnictw i punktów sprzedaży zabiła owa twórcza aktywność? Ja na przykład po odkryciu Koszyków praktycznie przestałem kupować w księgarniach.
Dosłownie obok, w obrębie wydziału architektury UW wyrosła księgarnia anglojęzyczna. Na stanie nie mieli zbyt wielu ciekawych pozycji, jednak posiadali katalog, z którego można było wybrać sobie Overlook Encyclopedia of Horror i inne smakołyki. Był pewien problem. Otóż cena na grzbiecie po przeliczeniu na złotówki była dwukrotnie niższa od tego co krzyczeli architekci.
I na to znalazło się remedium, a zwało się ono Amazon. To były pionierskie lata tej zacnej firmy, gdy z powodu opóźnienia w wysyłce można się było skutecznie dopominać o rekompensatę. Jednocześnie na zapytania otrzymywało się odpowiedzi pisane przez żywych ludzi, a nie wklejane dzięki klawiszom CTRL+C oraz CTRL+V.
Mam wrażenie, że to było za czasów PRL-u, a to przecież późne lata 90-te. W nowej rzeczywistości czas przyśpieszył tak bardzo, że nawet książki czyta się korzystając z tajemnego klawisza Fast Forward.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski