Na samym początku nie było dosłownie nic, ani słowa. Wydawało się, że automaty i gry komputerowe istnieją w jakiejś innej, nieprzydatnej władzy i mediom rzeczywistości.
Chyba pierwszą pisemną informacją poświęconą grom, jaką zobaczyłem na oczy, był wydruk lub ksero z lokalnego laboratorium komputerowego. Widniała tam rozpiska dostępnych w ofercie gier wraz z krótkimi opisami typu „Jesteś szpiegiem w ambasadzie i musisz unieszkodliwić przeciwnika”. W sumie nic specjalnego, ale też trudno było w tamtym czasie wyobrazić sobie coś specjalnego. To tak jakby żuczek błotny zaczął się zastanawiać nad układem liści na drzewie.
Kiedyś usłyszałem, że na dalekim Zachodzie istnieje miesięcznik Byte, w którym piszą o komputerach. W połowie lat 80-tych to pismo było dobrem najwyższej kategorii. Szczęśliwcy przedzierający się przez żelazną kurtynę i mający odpowiednio przepastne walizki mogli nabrać kilka numerów i importować do ojczyzny. Każda sztuka ważyła z kilo i liczyła ponad 200 stron. Teraz sobie sprawdziłem, że amerykański Byte istniał w latach 1975-98. Padł, po czym przeniósł się do Internetu. Czytam, że w latach 80. był traktowany jak elitarny magazyn porównywalny rangą z Rolling Stone. Szkoda tylko, ze nigdy nie widziałem ani jednego numeru.
U nas tymczasem nadeszła wiosna 1986 roku, podczas której popsuł się Czarnobyl, a potem sielskie radioaktywne lato, w które wyjechaliśmy na wakacje do Nieborowa. Dwa miesiące wśród kur i królików, w sąsiedztwie pałacu Radziwiłłów ze słynną kutą w marmurze głową Niobe. Plus codzienne grzybobrania, występy LKS „Orła” Nieborów oraz wizyty w sklepie z rowerami Rometu. Na dokładkę szafa grająca niedostępne w Trójce, bo Niedźwiedź nie pozwalał, przeboje Modern Talking w Zajeździe Rozdroże, w którym często bywał towarzysz Leszek Miller, wówczas sekretarz KW PZPR w pobliskich Skierniewicach! W Nieborowie na szczęście działał też kiosk RUCH-u. W tymże kiosku kupiłem najpierw Fantastykę z doskonałym „Billem bohaterem galaktyki” Harry’ego Harrisona, a zaraz potem pismo z chłopcem wskakującym do wnętrza monitora. Był to Bajtek numer 3/4.
Przeczytałem ten numer w całości, nawet listingi programów z których nic nie rozumiałem. Był nawet artykuł o dużych rozmiarowo komputerach noszących tajemnicze nazwy Amiga i ST, które gdzieś tam wchodziły na rynek, ale z polskiej perspektywy jawiły się jako surrealistyczne wyposażenie Gwiazdy Śmierci. Największe wrażenie robiła w Bajtku wielka mapa gry Jet Set Willy. Nie wiedziałem, że taka gra w ogóle istnieje. Nie śmiałem marzyć, że współautora tego epokowego opisu poznam osobiście siedem lat później. Samo to, że miałem w rękach tak nieziemsko fajne czasopismo XXI wieku, napawało mnie radością. Po Jet Set Willy leciały jeszcze opisy trzech kolejnych gier. Zaraz, zaraz – może to Skool Daze będzie na Atari? Wiedziałem, że po powrocie do Warszawy trzeba to będzie od razu sprawdzić.
Przede wszystkim sprawdziłem księgarnię MAW na ulicy Wilczej, gdzie zaopatrzyłem się w pierwsze dwa kolorowe numery Bajtka. Dowiedziałem się, że wcześniej już było kilka czarno-białych wydań, ale albo znikały od razu z kiosków, albo dystrybucja szwankowała, bo nie widziałem ani jednego z nich.
Bajtek był wielki, ponieważ był dla ludzi. Wywiad z jakimś geniuszem na wejściu, trochę wieści ze świata, niepotrzebne z mojej perspektywy listingi programów oraz cztery strony gier. Czytam sobie teraz to, co było kiedyś dla mnie czystą ambrozją, spijaną powoli, żeby delektować się każdym słowem: „Przyleciałeś ze swoim robotem na planetę Andromadus aby chwytać i ekspediować na Ziemię Ramboidy, bezpańskie roboty wałęsające się po całej planecie”. To oczywiście One Man and His Droid, gra dość słaba, ale hipnotyzująca syntezatorową arią Roba Hubbarda. Dzięki Bajtkowi dowiadywałem się, że można próbować czegoś takiego szukać, jeśli nie w moim lokalnym, to w jakimś innym laboratorium komputerowym. Po raz pierwszy w masowej skali do graczy zaczęło docierać coś tak ekskluzywnego i cennego jak informacja.
Potem wpadł mi w ręce KOMPUTER, w którym gier było więcej niż w Bajtku: Knight Lore, Gyron, Dragontorc. Teraz widzę też w pierwszym numerze reklamę mojego lokalnego dostawczy oprogramowania: „Studio komputerowe programy – instrukcje – literatura Hala Mirowska 11-19 (także w soboty)”. Jest nawet program w okraszonym wizerunkiem żółwia języku Logo, symulujący na ekranie telewizora kometę Halleya. Tyle że to pismo w jakiś tajemny sposób odstraszało mnie od lektury. Za dużo było tam literek, screeny niewyraźne, a zapach farby drukarskiej jakiś taki nieprzyjemny. Bajtek pachniał ładniej, miał też lepszej jakości papier i lepszy skład, który nie polegał na prostym wlewaniu literek do matrycy.
KOMPUTER był miesięcznikiem, do którego zbiegł niemal od razu po porodzie ojciec Bajtka Władysław Majewski. W stopce widniał również Tadeusz Wilczek, pojawili się tu też Grzegorz Eider oraz Piotr Kakiet, straszący już wówczas swoimi koszmarnymi rysunkami w bodaj podręczniku do fizyki klasy szóstej. Całe to trio współtworzyło następnie wydawnictwo Lupus. Po latach rozumiałem dlaczego layout Entera czy Gamblera musiał być tak zły, skoro ich kreatorzy wychowali się na KOMPUTERZE.
Istniał również IKS, czyli dodatek do Żołnierza Wolności. Tytuł tłumaczył się jako Informatyka, Komputery, Systemy. Drukowane w nim, co prawda na wyjątkowo podłym i cienkim papierze, zdjęcia komputerów działały na wyobraźnię równie mocno jak unikatowe fotki gołych bab z ostatniej strony tygodnika RAZEM, Niestety, poza nimi IKS nie nadawał się dla graczy. Uważał się za pismo techniczne, mądrzejsze, z wyższej półki. Jedynie Bajtek traktował mnie poważnie.
Sprawdziłem teraz, że redakcja IKS-a działała na ulicy Grzybowskiej 77, czyli w budynku Bellony, w którym na gwiazdkę 2001 roku umarł Secret Service. Świat jego mały. Od tego miejsca jest zaledwie sto metrów do placówki w której Secret Service się narodził oraz kilometr do numeru ulicy 25, pod którym do dzisiaj mieści się pewna legendarna już szkoła podstawowa.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Komputeryzacja niewątpliwie będzie postępować nieuchronnie. […] Efekt uboczny, mobilny obiekt skomputeryzowany lub robot już zalewa przemysł i w trakcie następnego pokolenia będzie przenikać do domów…. rzekł wielki Isaac Asimov.