W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych świat stał na krawędzi wojny atomowej. Nawet wydarzenia z czasu kryzysu kubańskiego wydawały się bladą kalką teraźniejszości.
W USA coraz mocniej prężył muskuły Ronald Reagan, zaś w ZSRR powoli umierał schorowany Leonid Breżniew. Faktycznie usunięty od władzy, był jedynie figurantem, za którego podejmowało decyzje grono najbliższych współpracowników. Wśród tych ludzi toczyła się nieustanna wojna o władzę, ustawianie się w szeregu do stanowiska, z którego po kolejnym spodziewanym zawale serce miałby odejść w końcu Breżniew. Na czele owej kamaryli znajdował się szef KGB Jurij Andropow (na zdjęciu), piastujący ten urząd od 1967 roku. Aparatczyk nie był wolny od sekretów – największym z nich był fakt, że urodził się jako Grigorij Feinstein albo Flekenstein jako syn handlarza syberyjskich diamentów, który zginął w walce z bolszewikami. Matka wyszła ponownie za mąż za zrusyfikowanego Greka o nazwisko Andropulo, zmieniając nazwisko na brzmiące bardziej po rosyjsku. Poza tym Andropow odegrał ważną rolę – z czym zgadza się coraz więcej historyków – w uratowaniu Polski od sowieckiej interwencji w 1981 roku. Jako architekt inwazji na Węgry i Czechosłowację, Andropow dobrze zdawał sobie sprawę, co się wydarzy po takiej akcji. Pal licho, ile osób zginie i jak dokładnie będzie wyglądać podbój zachodniego sąsiada – jasnym stało się dla niego, że po nieuniknionym zwycięstwie znacznie wzrosłyby akcje generałów na objęcie schedy po Breżniewie. Jest coraz bardziej prawdopodobne, że to właśnie zakulisowe ruchy Andropowa spowodowały wstrzymanie jakichkolwiek agresywnych działań wobec Polski. Chichot i ironia historii po raz kolejny dały o sobie znać.
Andropow nie był jednak dobrym wujkiem ani żołnierzem pokoju, lecz krwawym satrapą, obawiającym się, że Reagan szykuje się do tego, by wystrzelić w ZSRR rakiety nuklearne. W maju 1981 roku razem z Breżniewem podjął bezprecedensową akcję – uruchomił procedurę RyAN, zwaną Rakietowym Atakiem Nuklearnym, stawiającym w stan gotowości wojska Układu Warszawskiego. Rozpoczęto działanie wywiadowcze mające rozpoznać pierwsze sygnały o zbliżającym się ataku przeciwnika i w razie potwierdzenia ich, wykonanie kontruderzenia. W międzyczasie Andropow zrezygnował ze stołka w KGB, zaraz potem skonał wreszcie Breżniew, być może – ale to osobny wątek – zamordowany na jego zlecenie. W każdym razie ambitny polityk zajął stanowisko Sekretarza Generalnego KPZR. Władzą nie nacieszył się długo, bo parę miesięcy później dowiedział się od lekarzy, że wisi nad nim odroczony wyrok śmierci z powodu złośliwego raka wątroby.
Niestety dla sowietów Ronald Reagan był gotów na konfrontację i to taką na najbardziej brutalnym poziomie. Operacja Able Archer 83 ruszyła na początku listopada 1983 roku. Były to ćwiczenia militarne symulujące atak atomowy, sprawdzające łączność głównych ośrodków dowodzenia podczas jego trwania oraz wprowadzanie wszystkich stopni alarmu od DEFCON 5 do DEFCON 1, który de facto oznacza początek wojny nuklearnej. Jednocześnie NATO wdrożyło podczas tych manewrów nieznane wcześniej procedury oraz używało nowych metod szyfrowania, sugerując tym samym jasno, że przygotowuje się do konfrontacji. W tamtym momencie świat bez żadnej przenośni znalazł się u progu III wojny światowej. Gdyby po stronie ZSRR stał jastrząb, nie jest wykluczone, że to on jako pierwszy pociągnąłby za spust. Na szczęście dla wszystkich Jurij Andropow walczył wtedy o życie, nie będąc w stanie reagować w odpowiednio twardy sposób. Zmarł 9 lutego 1984 roku, a jego miejsce zajął równie schorowany starzec Konstantin Czernienka.
Absolutnie kluczowe wydarzyło rozegrało się w połowie maja tegoż roku. Stanowi ono do dziś tajemniczy i utajniony incydent, na temat którego nie ma konkretnych informacji – nie ma zgody nawet co do dokładnego dnia, którego się to wydarzyło (mowa o 13 albo 17 maja). Szczątkowe relacje pochodzą z danych satelitarnych z tego okresu oraz z relacji pojedynczych zachodnich obywateli, którzy znajdowali się w okolicach portu Siewieromorsk. Położony nad Morzem Barentsa, nieopodal Murmańska, 60 kilometrów od granicy z Finlandią, stanowił kolebkę sowieckiej Floty Północnej. Jeśli na USA miałby wyjść jakikolwiek atak jądrowy, to prawdopodobnie łodzie podwodne wypłynęłyby w swą misję właśnie stamtąd.
Kluczowego dnia nad miastem pojawił się grzyb wyglądający jakby zrzucono właśnie nań atomówkę. Niebo rozdzierały niczym monstrualne fajerwerki wybuchy kolejnych torped, a okręty bojowe zostały zdziesiątkowane. Eksplozje trwały kilka dni, zginęło kilkaset osób, a dopiero po pewnym czasie okoliczni mieszkańcy zorientowali się, że to jednak nie początek wojny światowej. Co się wydarzyło? Do dziś nie wiadomo. Jakiś błąd – niedopałek czy przypadkowe zniszczenie jednej z torped – pociągnął za sobą reakcję łańcuchową, której efektem stało się samounicestwienie Floty Północnej. Wybuchały zapewne nie same głowice nuklearne, ale pociski zdolne do ich przenoszenia, przez co ZSRR w przeciągu godzin stracił swoją zdolność bojową, przez co stało się jasnym, że nie byłby już w stanie wyprowadzić żadnego uderzenia w swego przeciwnika. Jednocześnie pewne sygnały, płynące głównie z Norwegii, gdzie prowadzono radioaktywny nasłuch, wskazywały, że podwyższony poziom promieniotwórczości wskazywał, że jednak trochę atomowego materiału uległo detonacji.
Był to gwóźdź do trumny ZSRR i po tym wydarzeniu wchodzący na arenę Michaił Gorbaczow nie miał wielkiego pola manewru. Musiał przygotować się na rozmontowywanie kolosa na glinianych nogach.
Źródło grafiki: history.com
Andropow do trzymającego się władzy Breżniewa zaczął dobierać się poprzez najbliższych mu ludzi. Doprowadził do samobójstwa jego zięcia i zaprzyjaźnionego szefa MSW Szcziołokowa. Aresztował wielu jego zwolenników. Jeszcze przed śmiercią I sekretarza zrezygnował z kierowania KGB i wrócił do aparatu KC, by przygotować pole do przejęcia władzy. Co ciekawe trzymając się represyjnej i twardej polityki wewnętrznej, jednocześnie utrzymywał kontakty ze środowiskami pół-dysydenckimi.
„Związek Radziecki przeprowadził demonstrację siły. Breżniew zrobił 10 kroków bez niczyjej pomocy”. Albo: „Od czego zaczyna się dzień na Kremlu? Od reanimacji Breżniewa”. Albo: „Dlaczego Breżniew musi spać na stojąco? Żeby kwas nie wylał mu się z akumulatora” – takie i podobne dowcipy powtarzano sobie w całym bloku sowieckim.
Czy można łączyć uroczystość w Watykanie z wybuchem w Siewieromorsku? Świat wtedy niczego nie wiedział, a tym bardziej nie zdawano sobie sprawy z dalszych skutków tego wydarzenia. Po latach ten związek wydaje się bardziej oczywisty. Kilka miesięcy po tych wydarzeniach na czele Związku Sowieckiego stanął Michaił Gorbaczow, który zrezygnował z agresywnych planów swych poprzedników i zaczął dialog z Zachodem. Jedną z pierwszych zmian było odrzucenie w 1988 r. naukowego ateizmu jako fundamentu państwowej ideologii. Skutkowało to stopniowym przywróceniem wolności religijnej, a w konsekwencji także odbudową Kościoła katolickiego na całym obszarze sowieckiego imperium. Ostatnim ogniwem w tym procesie był rozpad Związku Sowieckiego i upadek komunizmu.
W świetle wiary trudno nie dostrzec, że ten niezwykły i nieprzewidywalny wcześniej ciąg wydarzeń stanowił wypełnienie obietnicy z Fatimy, w której jest mowa o konsekwencjach zawierzenia Rosji i świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Jan Paweł II nie miał w tej sprawie żadnych wątpliwości. 13 czerwca 1991 r., podczas konsystorza, oceniając wpływ orędzia fatimskiego na bieg historii, powiedział: „Mnie osobiście dane było w szczególny sposób odczytać przesłanie Matki Bożej z Fatimy, naprzód 13 maja 1981 r., w momencie zamachu na życie papieża, jak też przy końcu lat 80., w związku z załamywaniem się komunizmu w krajach bloku sowieckiego. Myślę, że doświadczanie to jest dość przejrzyste dla nas wszystkich”.
Jasne, a przy okazji ktoś się nieźle obłowił na handelku bronią. Ślady zacierać trzeba, a wielkość przedstawienia świadczy o rozmachu operacji. Potem na drugim końcu świata wybucha wojna i jakimś cudem prymitywy byli uzbrojeni po zęby…
Jakiś freak skwitował ten artykuł na jednym z portali słowami: „Putek sypnął kaską i mamy kolejny atak sowieckich troli :(” Dla mnie komentarz miesiąca 🙂
Nie przeceniałbym Andropowa. To faktycznie bardziej Afganistan i zadyma po zamachu na papieża wstrzymały interwencję w Polsce niż jego kalkulacje.
Nie chcę strzelać, ale w połowie lat osiemdziesiątych ZSRR miał pewnie ponad 10 tysięcy głowic nuklearnych, więc nawet jeżeli to prawda z tym pożarem, to i tak niewiele to zmieniało. Samo zdarzenie może i miało miejsce, choć nie zetknąłem się z nim wcześniej, natomiast jego skutki na pewno są wyolbrzymione. Miałem okazję widzieć, jak Sowieci przechowywali głowice jądrowe zarówno taktyczne w Polsce jak i strategiczne na Ukrainie i moim zdaniem utrata kilkuset głowic w jednym pożarze to bujda na resorach i to od wielkiej ciężarówki…
Żadnych kilkuset głowic. Pewnie jakieś głowice się spaliły, lecz większość utraconego mienia to rakiety balistyczne.
13 mają wybuchł pożar a nieugaszony po 3 dniach objął magazyny okoliczne,spłonęło 80 rakiet służących do przenoszenia głowic atomowych(10 każda,razem 800),i najnowsze konwencjonalne
Tunguskiej przestraszył się car,dał Polakom trochę luzu i po 10 latach wolność,z opowiadań dziadka który tam na Syberii był po tym czasie.siewieromorsk i iinne wydarzenia dały Polakom wolność w 1988r.