Być może najbardziej schizofreniczne miasto spośród wszystkich, jakie widziałem. Mówię o względach klimatycznych, oczywiście.
Pogoda zmieniała się tu pięć razy dziennie. Rzęsisty deszcz na przemian z ostrym słońcem to dość niebezpieczna mieszanka, bo kompletnie nie wiadomo, jak się ubrać. Zresztą znaki, że w Monachium lepiej się mieć na baczności są rozmieszczone już na rogatkach!
Miasto architektonicznie uporządkowane, miasto poza centrum raczej opustoszałe. Jego żywotną część stanowią Turkowie i Hindusi. Trzymają się razem, po ulicach lubią się przemieszczać kilkuosobowymi falangami. Najładniejsza architektura jest zgromadzona w zwartym centrum, swymi gabarytami odpowiadającym z grubsza kwartałowi Wisła-Rondo Babka-Towarowa-Trasa Łazienkowska w Warszawie.
Stare Miasto jest jednym wielkim deptakiem, nocą odpowiednio podświetlonym. Dwa tutejsze duże kościoły występują na każdej pocztówce. Tu i ówdzie rozstawione są posągi prezentujące najważniejsze dla Bawarii sprawy. Stoi sobie na przykład monument dorodnego, bezstresowo wychowanego knura, który często i gęsto płodzi młode świnie, służące do wyrobu miejscowych, legendarnych kiełbasek.
Na rynku komedianci harują na swój przydział owych kiełbasek. Ten tutaj na zdjęciu zadowolił się wrzuceniem do kapelusza jednej piątej euro i pozował do mojego obiektywu. Jako mieszkaniec grodu określanego w systemie komputerowym Hauptbanhof jako dość dziwaczne “Warschawka” poczułem się dowartościowany – oto lokalny arlekin błaznuje dla mnie za garść miedziaków!
Monachijczycy są wygodni. To, że jeżdżą na rowerach, nie jest żadną nowiną. To, że owe rowery stoją na ulicach niezabezpieczone, oznacza, że złodzieje w tym mieście nie są zbyt aktywni. Paradują też inne wehikuły – bogato wyposażone wózki inwalidzkie, trycykle, a nawet pojazd elektryczny w kształcie łóżka. Już kierowałem na niego swojego Nikkora, ale żona zabroniła robić zdjęcia, twierdząc, że jadący delikwent… nie ma rąk! Owszem, miał obie, miał też nogi i wcale nie był kaleką, tylko bawarskim trzydziestoparoletnim sybarytą.
Surfing w mieście? W Monachium taką operację przeprowadza się w lokalnym parku zwanym Ogrodem Angielskim. Przepływająca przez niego rzeka jest mocno spiętrzona, w jednym z miejsc tworząc regularną falę. Gromadzą się przy niej i trenują dziesiątki miłośników deski.
Na najdroższej ulicy miasta roi się od sklepów z Patekami, ciuchami Armaniego i kryształami Svarowskiego. Pełzają tu przedziwne pary – gość wyglądający jak Karl Lagerfeld z dwudziestoletnią Murzynką na bardzo wysokim obcasie. Lokalny siedemdziesięciolatek z dwudziestoletnią Tajką. W położonym już poza tym kwartałem Saturnie dział kina gejowskiego wertował inny siedemdziesięciolatek, w starannie uprasowanych spodniach i młodzieżowej torbie przewieszonej przez ramię. Miał twarz Jeana Cocteau. Czyżby to sam mistrz powstał z grobu, żeby sprawdzić jak pół wieku później wyglądają wersje ”Testamentu Orfeusza”? Jakkolwiek by nie było, wszyscy ci ludzie wydawali się zadowoleni i spełnieni. Ale są i w Monachium tacy, którym się ewidentnie nie udało. Śpią bez butów w przejściach podziemnych.
Monachijczycy nie szpanują samochodami tak jak Warszawiacy. Jeżdżą nowymi maszynami, czasem widać porsche, ale generalnie nie ma tak dużo samochodów terenowych, jakich używają rodzime korporacyjne klony. Widocznie wolą zjeść kilka kiełbasek więcej albo wyjechać do kolejnego egzotycznego kraju.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Dodam tylko, że jeszcze godne zainteresowania jest Olimpiapark z wieżą widokowa, Obok znajduje się muzeum BMW, pewna część tj BMW Welt jest bezpłatne. Godne uwagi jest też metro. Nie pamiętam gdzie, ale w pewnym parku fajna jest wieża Chinezise Turn. Generalnie cale budownictwo, na przykład uniwersytet, Odeonplatz, starówka robią fajne wrażenie.
Co do kosztów. Najbardziej opłaca się zakwaterować nie w centrum, ale w dzielnicach oddalonych od centrum. łatwo dojechać metrem. Na Giezingu na przykład jest placówka, która chyba max 10 euro za dobę kosztuje. Wyżywienie – pobliskie sklepy dyskontowe. „Kuchna” do dyspozycji w miejscu noclegowym. Przewóz – łatwo można się zabrać z ludźmi, którzy jeżdżą tam do roboty.