Człowiek, który wprowadził zombie do kultury masowej, opuścił ziemski padół. Odwrotnie jak jego bohaterowie. George A. Romero zmarł 16 lipca 2017 roku w wieku 77 lat.
Niezależny filmowiec z Pittsburgha nakręcił „Noc żywych trupów” w 1968 roku i z miejsca okazało się, że stworzył arcydzieło kina, a na dodatek rozpoczął nową manię tak zwanych „kin o północy”. Nie będzie to zjawisko powszechne, ale jednak znaczące. Oto fani grozy, zwłaszcza w Ameryce, zaczną się gromadzić w wyznaczonych punktach, by oglądać „swoje” filmy. Zrodzone na przełomie lat 60. i 70. kina serwujące jadłospis składający się wyłącznie z horroru nigdy nie stały się nadmiernie popularne, ale przetrwały do dziś.
„Noc żywych trupów” zaczyna się sceną, gdy na cmentarz przybywa rodzeństwo, by odwiedzić grób ojca. Można przypuszczać, że to oni będą głównymi bohaterami. Dziewczyna jest lekko przestraszona — w każdym razie miejsce, na którym się znaleźli wzbudza jej szacunek. Zupełnie inaczej jej brat, robiący sobie głupie żarty i dość nieudolnie naśladujący Borisa Karloffa, gdy z wykrzywioną twarzą sepleni „Zaraz po ciebie przyjdą”. I owszem, przychodzą, tyle że po niego. Spotkany na cmentarzu starszy mężczyzna okazuje się zombim, który zaczyna się z chłopakiem szarpać, łamiąc mu kark na pobliskim nagrobku. Okazuje się, że w okolicy roi się od takich żywych trupów, poruszających się wolnym chwiejnym krokiem, z wyciągniętymi przed siebie rękami. Atakują ludzi, z uporem próbując kąsać, zupełnie jakby kęsy żywego ciała im samym miały zwrócić życie. Ich szeregi zasilają zainfekowani, tak że liczebność plagi zaczyna się początkowo zwiększać — gdyż żywy trup umiera tylko podpalony albo trafiony kulą w głowę. Pewne jest jedno: jedynym lekarstwem na zakażenie jest śmierć.
I oto w samotnym domu barykaduje się siódemka ludzi. Do ich drzwi wkrótce zapukają zombie. Nie są gwałtowni, nie krzyczą, lecz jedynie wydają z siebie nieartykułowalne pomrukiwania. Ten barwny korowód stanowi spektrum całego społeczeństwa: biali, czarni, młodzi, starzy, nadzy, ubrani, kobiety i mężczyźni. Wobec siebie są tolerancyjni, nie kłócą się ani nie zwracają uwagi, jeśli komuś z nich wylewają się na ziemię wnętrzności. Jest wśród nich także przemieniony na cmentarzu w zombiego chłopak.
Jak zauważa Andrzej Kołodyński: „W horrorze z lat trzydziestych, a nawet jeszcze pięćdziesiątych, źródłem grozy byli „inni”, „obcy” — outsiderzy, monstra, przybysze z dalekich planet. Film Romero świadczy, iż wahadło przesunęło się w drugą stronę. Obiektem grozy jesteśmy „my”, ludzie, z którymi widz identyfikuje się początkowo bez żadnych oporów”.
Co ważne, w „Nocy żywych trupów” element nadprzyrodzony na pierwszy rzut oka występuje, ale tak naprawdę go nie ma. W filmie bowiem pada wyjaśnienie, że trupy zostały ożywione promieniowaniem przywleczonym na Ziemię przez sondę kosmiczną, która powróciła z Wenus. Tak więc to podejrzane eksperymenty rządowe spowodowały rozpad społeczeństwa. Mamy tu pierwszy element grozy, który z braku lepszego słowa należałoby nazwać społecznym. Kolejnym znaczącym faktem jest to, że jedyny ocalały z oblężenia domu, Murzyn, zostanie w ostatnich scenach zastrzelony przez odsiecz, która przybywszy, pomyliła go z zombim. Zaś jeszcze wcześniej obserwujemy, jak rozpadają się ideały rodziny. Wśród osób przebywających w domu jest typowa amerykańska rodzina. Okaże się, że córka została zakażona przez zombie, co matka przez cały czas ukrywała. Dojdzie oczywiście do tragedii, gdy przemieniona już całkowicie i głodna żywego ciała dziewczynka rzuci się na swoich rodziców.
„Noc żywych trupów” stała się pierwszą częścią trylogii. Kolejne części to wspomniany już Poranek żywych trupów oraz Dzień żywych trupów (1985). Zwłaszcza Porankowi żywych trupów należą się słowa uznania jako jednemu z najbardziej przerażających współczesnych obrazów. W filmie bohaterowie uciekając przed epidemią, barykadują się w supermarkecie. W pewnym momencie zaczynają się nawet drażnić z niezdarnymi zombie — strzelając do nich jak do zabawek w wesołym miasteczku, bawiąc się w chowanego jak z dziećmi. I oto nagle do supermarketu przybywa gang motocyklowy, którego członkowie stają się najbardziej zagorzałymi wrogami zabarykadowanych. Na oczach bezradnych zombie rozegra się prawdziwa bitwa pomiędzy samymi ludźmi!
Noc żywych trupów to punkt zwrotny, film uznawany w wielu publikacjach za pierwszy nowoczesny horror. Nowoczesny głównie dlatego, że odważył się otwarcie wykrzyczeć: ludzie i potwory są w gruncie rzeczy tacy sami! Ludzi zresztą przedstawił w bardzo specyficzny sposób: „Ty i ja jesteśmy kawałami mięsa i wszystkie nasze interakcje nie są niczym innym jak przypadkowymi kolizjami, bez wagi i znaczenia. Tą artystyczną postawę rozwinął George Romero i inni”. W Nocy żywych trupów pokazany jest wszechobecny rozpad. Nie pozostaje nic pozytywnego, żadna iskierka nadziei. Ci, którzy w finale wystrzeliwują zombie jak kaczki, sami są przedstawieni jako żywe trupy — równie pozbawieni uczuć i bezmyślni. Oto dlaczego ten film jest tak ponury, straszący do bólu.
Stephen King tak oto wyjaśnia psychologiczne korzenie tego zjawiska: „Groza (…) często powstaje w wyniku uczucia powszechnej dezintegracji, wrażenia, że rzeczy wokół zaczynają się rozpadać. Jeśli to poczucie rozpadu jest nagłe i dotyczy nas osobiście — innymi słowy, jeśli rani nas prosto w serce — wtedy wszystkie towarzyszące temu wydarzenia zapadają głęboko w pamięć. Fakt, że prawie każdy z nas pamięta, gdzie był, gdy dowiedział się o zabójstwie Kennedy’ego, jest według mnie równie niepojęte jak to, że jeden głupiec z bronią kupioną na zamówienie pocztowe był w stanie zmienić bieg ziemskiej historii w ciągu mniej więcej czterdziestu sekund”.
Po co ludzie oglądali w domowym zaciszu dokumentalne horrory, po co chodzili do kina oglądać Noc żywych trupów? Może mieli niekiedy dość uporządkowanej rzeczywistości, w której trzeba się kłaniać gburowatej sąsiadce albo przychodzić na zebrania do pracy z koszulą wpuszczoną do spodni? Mogli wówczas zajrzeć przez dziurkę od klucza do innego świata, w którym straszna kara spotyka zwykle tych najzagorzalszych wyznawców „normalności”. George A. Romero uchylił przed nimi drzwi do tego zakazanego świata.
Źródło grafiki: Laurel Group
Należy przypomnieć, że rok 1968 to rok ożywienia,np. w reklamach zabawek dla chłopców wojskowych i astronautów G.I Joe, dla dzieci, rok lotów w kosmos, i ożywienia miedzy innymi manifestacji nawet ze strzelaninami. Jednak polegało to na aktywności ludzi, społecznej. Okres 1968-1971- nie mogę nigdy wyjść z podziwu. W 1972 roku zdelegalizowano dopiero w kraju amfetaminę.Całkiem z innej strony w roku 1968 płyta z piosenką Niemena „Dziwny jest ten świat” uzyskała status pierwszej złotej płyty.Dla mnie oczywiście te filmy, w których nie wszystko wymaga pochwały, to symbol zachodniego ducha, popkultury, cywilizacji zachodniej i amerykańskiej. Duch „ludzi akcji” i emocje walki z przeciwnościami i niebezpieczeństwami(przede wszystkim dla zabawy), to cecha charakterystyczna, która nie może być pominięta jeśli chce się zrozumieć te zjawiska i czas.
Ostatni ważny film w 1985 roku, potem już tylko coraz gorzej, ale i tak trzeba żegnać wielkiego mistrza.