Historia sprzed ponad trzydziestu lat pokazuje, że w biznesie całkiem szalone pomysły mogą naprowadzić na bardzo praktyczne rozwiązania.
Firma Pacific Power and Light zapewniała dostawy prądu w północno-zachodnim obszarze USA, w rejonie Gór Kaskadowych. Pod swoim nadzorem miała tysiące kilometrów linii wysokiego napięcia rozwieszonych na słupach. Co roku podczas burz śnieżnych dochodziło do osadzania się śniegu oraz lodu na kablach. Pozostawione samym sobie w końcu się zrywały pod ich narastającym ciężarem. Zjawisko dobrze znane również w mniejszych miejscowościach na naszym Podhalu ku utrapieniu wszystkich właścicieli wyciągów narciarskich. Amerykanie z problemem początkowo radzili sobie w tradycyjny sposób. Wysyłali ekipy w teren, które kolejno wdrapywały się na słupy i próbowały potrząsać kablami. Było to bardzo kłopotliwe, kosztowne, powolne i niestety niezbyt skuteczne.
Kierownictwo firmy postanowiło szukać innych rozwiązań. Próby wymyślenia sensownej alternatywy z ekspertami nie powiodły się. Następnie w myśl klasycznej metody burzy mózgów grono poszerzono o pracowników niezwiązanych z technologią, czyli o księgowych, panie z działu kadr i innych pracowników administracyjnych. Ta metoda kreatywna została wymyślona i opisana już w roku 1938, natomiast do dziś w wielu firmach stosuje się ją niewłaściwie i wyrywkowo. Pacific Power and Light podeszła do tematu rzetelnie. Grupa pracowników generowała pomysły, pomysłów nie oceniano od razu oraz każdy pomysł był analizowany, niezależnie jak zwariowany by się na początku wydawał.
Droga do spektakularnego sukcesu wyglądała w ich przypadkach mniej więcej tak. Wśród wielu zapisanych pomysłów znalazł się taki, że zamiast wspinać się na słupy i potrząsać kablami, lepiej potrząsać samymi słupami. Na etapie analizy ustalono, że pracownicy techniczni nie będą w stanie tego zrobić, bo słupy są solidnie zakotwiczone, ziemia zmarznięta, nie mają wystarczającej siły. Wtedy ktoś rzucił pomysł, żeby przyuczyć do tego niedźwiedzie, których w górach nie brakowało. Na etapie analizy dyskutowano, choć wydaje się to zupełnie absurdalne, jak je do tego skłonić. Powstał kolejny pomysł, trochę żartem, żeby na szczytach słupów umieścić słoiki z miodem. Wielkie i ciężkie niedźwiedzie zaczną się wdrapywać, żeby zdobyć miód, trzęsąc przy tym słupem. A jak ten miód wrzucić na setki słupów? Wśród wielu pomysłów był i taki, żeby robić to helikopterem. Wtedy jedna z asystentek, która była sanitariuszką w czasie wojny w Viet Namie opowiedziała o tym, jak wielki podmuch generowały wirniki helikopterów transportujących rannych żołnierzy do szpitala polowego. Eureka. Nie niedźwiedzie, ani miody, ale niski przelot helikoptera nad linią przesyłową, którego podmuch strzepywałby śnieg z kabli szybko i efektywnie, był poszukiwanym rozwiązaniem, stosowanym podobno do dzisiaj.
Źródło grafiki: rlb.ms