Pojawiła się ostatnio teoria, jakoby Wszechświat był hologramem, ale dyskusja o niej przypomina abstrakcyjne rozmawianie o superstrunach.
Najbardziej tajemniczą siłą we Wszechświecie, spośród znanych współczesnej nauce, jest grawitacja. Ogólna Teoria Względności opisała ją jako oddziaływanie zakrzywienia przestrzeni spowodowane przez masę. Nie znaleziono jednak jak dotąd cząstki, mitycznego grawitonu, który byłby odpowiedzialny za przenoszenie oddziaływania, tak jak ma to na przykład miejsce w przypadku oddziaływania elektromagnetycznego. Co więcej, znane zasady działania grawitacji załamują się w ekstremalnych warunkach, na przykład w sąsiedztwie czarnych dziur.
Grawitacja wydaje się immanentną cechą natury Wszechświata. W największym skrócie, opisuje ona jego wbudowane dążenie do porządku. To, że materia się wzajemnie przyciąga, a nie odpycha stanowi sygnał wskazujący intuicyjnie kierunek rozwoju i zarazem posiadający poważne konsekwencje filozoficzne. Oto Wszechświat dąży do stanu pierwotnego i stara się przeciwdziałać tajemniczej a zarazem złowrogiej iskrze, która wprowadziła go w ruch.
O tym, że zadaniem inteligentnego życia jest być może powstrzymanie ekspansji Wszechświata pisaliśmy już na Tungusce, podobnie jak o sensie funkcjonowania Wszechświata. Teraz spójrzmy na to całościowo, z uwzględnieniem tego, co zostało napisane o grawitacji. Dodajmy do tego rozważanie nad czasem. Czymże innym jest on jak nie miernikiem zmian? Jeśli wyobrazimy sobie układ, w którym panuje doskonały bezruch, to przestaje mieć znaczenie czy czas w nim płynie, czy nie. Najbardziej fascynujące jest w tym to, że teraźniejszość jako taka nie istnieje. Gdy człowiek próbuje się zastanowić nad jakąś chwilą, uchwycić jakiś szczególny moment, natychmiast owa chwila jest już przeszłością. Dla ludzkiego umysłu liczy się tylko możliwa do wyobrażenia przyszłość oraz zapamiętana przeszłość. Zauważmy, że pomiędzy oboma tymi pojęciami nie ma aż tak wielkiej różnicy. Jeśli pomyślimy o tym, co będzie za miesiąc – odliczając rzecz jasna nagłe zdarzenia losowe – jesteśmy sobie w stanie wyobrazić w miarę jednorodny obraz. Podobnie jesteśmy w stanie odtworzyć zdarzenia sprzed miesiąca. Im jednak dalej od chwili „zero” zarówno w jedną, jak i drugą stronę, tym bardziej obraz rzeczywistości staje się rozmyty. W naszych umysłach istnieją wydarzenia przyszłe i przeszłe, posortowane niczym książki na półkach. W tym się skupia istota fenomenu świadomości – miłym poczuciu, że znajdujemy się tu i teraz, że jesteśmy cząstką Wszechświata.
Zauważmy też, że ludzki umysł, świadomość, jest jedynym systemem w środowisku naturalnym rejestrującym upływ czasu. Materia nieożywiona, rośliny ani prymitywne organizmy nie posiadają takiej cechy. Dla nich czas de facto nie istnieje, funkcjonują one niczym tryby w wielkiej maszynie.
O ile rzeczywiście jest tak, że życie powstało jako naturalna siła wytworzona przez Wszechświat po to, by zatrzymać jego ekspansję albo po to, by doprowadzić do powstania Czegoś, to wykonujemy plan nieświadomie. W tym Wszechświecie, który sam z siebie próbuje powrócić do stanu anomalii, a jedynym wewnętrznym źródłem zapisu jest ludzka świadomość i jej płody, istnieje tylko jeden sposób na posiadanie poczucia, że życie ma sens. Uwierzenie w silną wersję zasady antropicznej i nieprzejmowanie się niczym. Jeśli bowiem Bóg-Wszechświat zaplanował to wszystko, to nasza misja musi się udać.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Wiara w „być może się da” ma jedynie sens w świecie inteligentnego działania. Człowiekowi owszem może się coś udać albo nie, ale nie Wszechświatu, czy Multiwszechświatom. Tego czego najbardziej się boją fizycy teoretycy, to pojawienie się we wzorach i teoriach nieskończoności. Nieskończona liczba potencjalnych zdarzeń, tylko pozornie gwarantuje zajście zdarzenia oczekiwanego . Działania na nieskończoności są niewykonalne, można ją jedynie „skrócić” z inną nieskończonością. Nieskończona liczba wszechświatów nie będzie mniej nieskończona bez naszego wszechświata. Np. miedzy liczbą 1 a liczbą dwa jest nieskończenie wiele liczb pośrednich, ale wśród tych pośrednich nie ma liczby 3. Tak samo z multiświatami, istnienie ich nieskończenie wielu w nieskończenie wielkiej przestrzeni i przez nieskończenie długi czas nie gwarantuje ani odrobinę, że pojawi się nasz świat z naszymi parametrami.
Droga logiczna do zrozumienia początku naszego wszechświata, przez teorie multiświatów, to zwykła ściema dla maluczkich. Nic kompletnie nie wyjaśnia, ani nie tłumaczy. Prawda jest taka, że nie ma żadnego sensu zajmować się taką koncepcją. Jedyna rozsądna droga badań dla współczesnej nauki i filozofii to zgłębianie teorii projektowania. Ona ma tą przewagę, że jest prawdopodobna i może mieć jakieś eksperymentalne przewidywania, cała reszta koncepcji, to zwykła głupota, tak samo jak zgłębianie teorii strun w kilkunastu wymiarach, których nigdy nie uda nam się zaobserwować.
Teoria projektowania wcale nie jest lepsza. Pozostaje wtedy pytanie kto zaprojektował siłę wyższą. Skoro istnieje tylko jeden wyższy byt świadomy, to nie mógł powstać przypadkiem, ktoś go musiał stworzyć. Jeśli powstał przypadkiem, to równie dobrze nasz wszechświat mógł powstać przypadkiem razem z innymi wszechświatami. Jakoś teoria przypadkowego multiwszechświata wyłaniającego się z nicości o wiele bardziej do mnie przemawia niż jeden jedyny wyższy byt rozumny. Zakładając jego istnienie zmieniamy tylko skalę tego samego pytania i mnożymy ją w nieskończoność.
Przykład który podałeś o nieskończoności między 1 a 2 nie obejmujący 3, jest w tym przypadku bez sensu. Nasza matematyka oparta jest na prawach i strukturze naszego wszechświata. Poza granicami naszego wszechświata, lub multiwszechświata matematyka może być inna albo może wogóle jej nie być, a wtedy wszystko jest możliwe. Np. to że z nicości wyłania się coś zupełnie przypadkowo. Nie ma sensu rozmumować w ziemskich kategoriach. Jednakowoż jeden jedyny inteligentny byt projektujący wszechświat, a nie mający za sobą innego projektanta, wydaje się kompletnie poza wszelkimi ramami prawdopodobieństwa.
może życie powstało by istnieć, a nie w jakimś konkretnym celu. Wmawiacie sobie, że jest jakiś nadrzędny cel, jest, ale bardzo prosty.
Możliwe, że wszystkie te cele, jakie sobie wymyślamy to wirusy umysłu. Są lżejsze wirusy np. zen i cięższe np. wiara że się istnieje, ma tożsamość, trzeba się dorobić i zostawić coś po sobie i być takim człowiekiem by pójść do nieba lub nie zostać w przyszłym wcieleniu kaczką.
Nihilizm jest również ciężkawy, daje pewien rodzaj wolności ale to wszystko.
Mi osobiście pasuje podejście, że Wszystko (Absolut, bezosobowy bóg) jest mentalne, a wszechświat (wszechświaty) są czymś w rodzaju snu, który jest śniony przez ten nieskończony umysł. Nasz obowiązek istnieniowy to dążenie do prawdy itd., srututu pęczek drutu, kolejny wirus ale mi pasuje.
„Najbardziej fascynujące jest w tym to, że teraźniejszość jako taka nie istnieje. Gdy człowiek próbuje się zastanowić nad jakąś chwilą, uchwycić jakiś szczególny moment, natychmiast owa chwila jest już przeszłością. ”
Jest dokładnie na odwrót. Jedynie teraźniejszość istnieje. Tylko, że niektórym ludziom trudno to dostrzec. Ale nie jest to niemożliwe 😉 O to m.in. chodzi w medytacji – aby skupiać się na tu i teraz, a nie na własnych myślach opisujących to co się stało przed chwilą.