Anonim brzmiał: „Ten list był w niemieckiej książce i dzieci go znalazły. Jak widać, to będzie ta Bursztynowa Komnata, co jej tyle lat szukacie”.
Anonimowa, nadana w Morągu przesyłka tej treści, która w czerwcu 1969 roku trafiła na biurko pracownika Wojewódzkiej Rady Narodowej w Olsztynie, oprócz napisanego po niemiecku listu na pożółkłym ze starości papierze, zawierała także mapę prowadzącą do skarbu. Urzędnik od razu domyślił się, co zrobić z tak nietypową korespondencją – zawartość koperty niezwłocznie przekazał funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa. Byli oni bardzo zainteresowani tym tematem.
Oczywiście Bursztynowa Komnata, zaginione w czasie wojny arcydzieło, pozostawała wówczas w operacyjnym zainteresowaniu wielu zagranicznych służb specjalnych – z sowieckimi na czele – ale to właśnie SB trzymała w ręku atut, jakiego nie miał nikt inny: gauleitera Prus Wschodnich Ericha Kocha.
Zbrodniach wojenny skazany w 1959 roku przez polski sąd na karę śmierci, będąc prawdopodobnie jedną z ostatnich osób, które widziały Komnatę, uczynił ze swojej wiedzy sposób na uratowanie życia. Oficjalnie egzekucję wciąż przekładano ze względu na… ciężką chorobę więźnia, jednocześnie jednak odbywały się kolejne przesłuchania i rozmowy. Koch twierdził, że zna miejsce ukrycia skarbu, którym ma być bunkier w okolicach Królewca. Proponował również, że osobiście wskaże jego lokalizację Sowietom.
Tymczasem anonimowe znalezisko z Olsztyna sugerowało zupełnie inny kierunek poszukiwań. Na starym niemieckim druku urzędowym wykaligrafowany był datowany na grudzień 1944 roku list ojca, który musiał wraz z frontem opuścić swoją ojczyznę, do syna. Autor pisał, że wie, gdzie zakopano „ewakuowane z Królewca w największej tajemnicy” kosztowności: „800 kg złota i biżuterii” oraz przede wszystkim „przedmioty bursztynowe z pałacu carów”. Do listu dołączono starannie wyrysowaną mapę oraz precyzyjne wskazówki dotyczące wydobycia skarbu – w tym instrukcje, jak rozbroić miny broniące dostępu do skrzyń.
„Gdybym nie powrócił, a ty osiągniesz pełnoletniość, kup ten kawałek ziemi, który ci narysowałem – pisał ojciec. – Pieniądze na to możesz z powodzeniem pożyczyć. To, co jest tam zakopane, wielokrotnie zwróci nam to, cośmy w naszej ojczyźnie musieli pozostawić”.
Jako że dokumenty wydały się funkcjonariuszom SB autentyczne, w celu zbadania zagadnienia i – być może – odszukania skarbu, założyli oni sprawę operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Bursztyn”. Działania bezpieki miały na celu przede wszystkim odnalezienie miejsca wskazanego w anonimie. Funkcjonariusze uważnie analizowali stare niemieckie mapy, rozmawiali z osobami zamieszkującymi te tereny w czasie wojny, przeczesywali milicyjne archiwa pod kątem zeznań dotyczących podobnych wydarzeń, a nawet wykonywali z samolotu zdjęcia dokumentujące tereny, które wydały im się szczególnie podejrzane.
Zakrojone na tak szeroką skalę poszukiwania przyniosły pożądany efekt – miejscem ukrycia Bursztynowej Komnaty miała być niewielka działka we wsi pod Elblągiem, na której jej obecny właściciel, Zenon M., postawił mały domek i kilka szklarni. Niestety, aby dostać się do skarbu, należałoby te budynki zburzyć. Zgoda na takie działania byłaby zapewne tylko formalnością, jednak SB postanowiła najpierw prześwietlić osobę właściciela działki.
Szybko okazało się, że jest to postać co najmniej podejrzana. W latach wojny wcielony do Wehrmachtu (walczył m.in. na froncie wschodnim), Zenon M. po zakończeniu działań zbrojnych często zmieniał miejsca zamieszkania i wykonywane zawody. Bez większych sukcesów próbował także prowadzić działalność gospodarczą w branży ogrodniczej. Miał poważne długi, a na swoim koncie również podpalenie własnego mieszkania w celu wyłudzenia odszkodowania.
Ostateczny cios Zenonowi M. zadała analiza grafologiczna jednoznacznie wskazująca, że to właśnie on jest autorem anonimowego listu prowadzącego do Bursztynowej Komnaty. Wysyłając list udający korespondencję z 1944 roku, właściciel działki miał nadzieję, że doprowadzi do rozbiórki domu i szklarni, co zapewni mu wysokie odszkodowanie od państwa i wybawienie z finansowych kłopotów.
Realizacja tego planu wymagała od Zenona M. nie tylko znajomości języka niemieckiego (tego nauczył się podczas służby w Wehrmachcie), ale również dostępu do starych niemieckich druków, dużej wiedzy w zakresie wojennej topografii okolic (na swoim szkicu uwzględnił on np. istnienie zniszczonej w 1944 roku kaplicy) oraz przede wszystkim umiejętności kartograficznych.
Mimo tylu wysiłków, nie udało się. „Wnikliwość i rozwaga w ocenie uzyskiwanych informacji pozwoliły na wytyczenie właściwego kierunku rozpracowania i nie dopuściły do realizacji zamierzeń autora anonimu” – podsumowywał sprawę opisujący ją funkcjonariusz bezpieki. Zenonem M. ostatecznie zajął się sąd. Sprawa kryptonim „Bursztyn” została zamknięta i trafiła do archiwum.
Na szczęście nadzieje na dotarcie do skarbu wciąż dawał Erich Koch. Niemiecki zbrodniarz w zamian żądał jednak odesłania do RFN-u, a rozmawiał o tym bezpośrednio z Sowietami. Ci ostatni nie musieli natomiast dzielić się swoją wiedzą z Polakami. Czy ostatecznie wskazał on komukolwiek lokalizację Bursztynowej Komnaty? Co stało się z materiałami spraw „Jantar” i „Komnata”, prowadzonymi przez SB, po których w aktach pozostały zaledwie wzmianki? Tego nie wiemy do dzisiaj. Mimo wydanego wyroku śmierci gauleiter Prus Wschodnich, odpowiedzialny za śmierć co najmniej 400 tys. Polaków, zmarł ze starości w polskim więzieniu w wieku 90 lat.
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
Siergiej Trifonow, rosyjski historyk i wykładowca na kaliningradzkim uniwersytecie, od kilku lat zajmuje się poszukiwaniem Bursztynowej Komnaty. Od kilku lat Trifonow stoi na stanowisku, że Niemcy nie wywieźli komnaty z Kaliningradu. Po analizie dokumentów doszedł do wniosku, że nazistom nie wystarczyło czasu, by bezpiecznie wywieźć zabytek.
a nazisci to co za pies?
Fakt ostatnio pisał, że BK znajduje się najpewniej w Wuppertalu. Dlaczego akurat tam hitlerowcy mieliby ukryć ten cenny skarb? Bo stąd pochodził Erich Koch, zmarły w 1986 r. w polskim więzieniu ostatni Gauleiter (namiestnik partii nazistowskiej) Prus Wschodnich. Nie mógł ukryć skarbu na terenach, co do których nie było pewności, co się z nimi stanie po wojnie, lecz kazał je umieścić w miejscu, które dobrze znał i uważał, że po wojnie tam powróci, czyli w swoich stronach rodzinnych.
Z kolei zdaniem rosjanina Trifonowa Niemcy umieścili komnatę w bezpiecznym miejscu. Jako jedną z możliwych lokalizacji już w 2010 r. naukowiec wskazywał bunkier von Lascha. To tam, podczas ataku Armii Czerwonej, schronił się generał Otto Lasch, wraz ze sztabem. Wersja ta jest prawdopodobna, gdyż to właśnie z Królewca pochodzą ostatnie wzmianki o komnacie – na przełomie marca i kwietnia 1945 r. leżała w zamku królewieckim zapakowana do skrzyń. Dalej trop się urywał. Wiadomo natomiast, że generał von Lasch był osobiście odpowiedzialny za jej los, co zdaniem Trifonowa stanowi dowód, że komnata znajduje się w bunkrze.
Teraz dopiero przeczytałem ,że Erich Koch Pochodził z Wuppertalu. W początku lat 60-tych ub. stulecia, mojego brata ciotecznego żona pracowała w więzieniu Mokotowskim jako lekarz, najpierw była felczerką ,później po skończeniu studiów została lekarzem więziennym i leczyła m. inn. Ericha Kocha. Mówiła że dokoptowali mu do celi kryminalistę,który go okradał z paczek które dostawał. Ja jako 13-to 14-to letni chłopak parę razy byłem wewnątrz tego więzienia z ciotecznym bratem ,na stołówce na obiadach,i raz w gabinecie lekarskim [jak przyjeżdżałem na wakacje do Wawra do dziadków],Tak się też później złożyło że w 1992-93 i w 1998- 2004 pracowałem w Wuppertalu i w okolicznym Haan, prowadząc kilka budów jako majster, lub kierownik robót. W Haan budowaliśmy w pobliżu wytwórni materacy budynek na kilkanaście rodzin i trzy budynki szeregowe chyba 8-rodzinne. Przed wojną w tym miejscu podobno była pierwsza w Niemczech fabryka pończoch nylonowych.Krótko przed budową fabrykę tą rozebrano, a parę kontenerów z gruzem ceglanym,betonowym i asfaltowym postawiono przy skarpie gdzie powyżej był stary cmentarz, a pod kontenerami płyta betonowa. Zastanawiało mnie to,ze codziennie właściciel terenu[ być może że wcześniej tej byłej fabryki,a może też jego syn] codziennie nieraz po dwa ,trzy razy kręcił się koło w.w miejsca i zagląda, po co?Również późnym wieczorem przychodził z latarką. Dowiedziałem się później, że jego syn jest prokuratorem w Wuppertalu. Dziwne to było wtedy nie tylko dla mnie ,ale też dla moich pracowników. mieszkaliśmy wtedy przy budowie w miejscu gdzie teraz stoi trzeci ALDI w Haan.