W swojej bestsellerowej książce Tim Ferris rozprawia się z długo pokutującym obiegowym stwierdzeniem, że czas to pieniądz.
Typowa umowa o pracę to 40 godzin tygodniowo, ale nierzadko zdarza się, że ludzie poświęcają na pracę dużo więcej czasu. W Stanach, ale też w niektórych polskich przedsiębiorstwach standardem jest, że przychodzi się przed szefem, a wychodzi dopiero jak on opuści biuro. Dziesięć godzin dziennie przy biurku, jak również wpadanie do pracy w weekendy w dzisiejszych czasach nikogo specjalnie nie dziwi. Czas to pieniądz, więc jeśli chcesz mieć pieniądze musisz włożyć w to dużo czasu. A wcale tak nie jest, a w każdym razie nie musi być,
System Ferrisa powołuje się na dwie znane od dawna prawidłowości. Pierwsza to reguła Pareto z roku 1906, według której 20% naszej pracy odpowiada za 80% efektu, 20% klientów przynosi 80% przychodów. Druga to prawo Parkinsona z roku 1955, które stwierdza, że wymagana ilość pracy rozrasta się tak, aby wypełnić cały czas dany na jej wykonanie. Jeśli robimy tą samą rzecz na jutro i na za tydzień, to w tym drugim przypadku nie będzie tak, że zrobimy pracę w dzień i będziemy mieli cztery wolne, tylko dojdą jakieś dodatkowe etapy, sprawdzenia, poprawki, rewizje, tak że ledwo zdążymy. Obie reguły dają teoretyczne podstawy znaczącej redukcji czasu pracy, przy nieznacznej redukcji wyników, a więc i dochodów.
Ferris wnioskuje, że należy eliminować wszystkie niepotrzebne czynności w pracy. Tak, niestety oznacza to, że trzeba zrezygnować z rozmów przy kawce, przerw na papierosa, wertowania maili co chwilę, czytania internetu, gmerania w smartfoniem, ale też nieefektywnych zebrań i raportów. Pozostałe czynnośći należy zautomatyzować, na tyle, na ile jest to możliwe. Czynności które są niezbędne, ale nie wnoszą wiele do rezultatów, należy poddać outsourcingowi do wirtualnego asystenta, dżentelmena z Indii, który zrobi je za nas. Podobnie jak duże firmy wydzielają pewne czynności na zewnątrz, np. księgowość lub obsługę klienta, tego typu usługi można kupić również dla mniejszej skali działań. Poza tym nie przywiązuj się do miejsca pracy. Jeśli dojazd do pracy zajmuje godzinę w jedną stronę, to po prostu pracuj z domu.
Osiągniecie czterogodzinnego tygodnia w pracy w praktyce korporacji jest trudne, tam panuje kult wysiadywania, żeby coś zrobić dobrze, musi to trwać, czasem robi się coś, bo zawsze tak się robiło i nikt już nie pamięta dlaczego, dużo czasu zajmuję tłumaczenie szefowi co się robi, z kolei szef swojemu szefowi. Stosunkowo łatwiej jest wprowadzić takie praktyki w małych firmach, choć wymaga to żelaznej dyscypliny i konsekwencji.
Celem czterogodzinnego tygodnia pracy jest uwolnienie się z kieratu pracy od 9:00-17:00, korzystanie z życia, uprawianie sportów, spędzanie czasu z rodziną nie kiedyś tam na emeryturze, jak się już dorobisz milionów, ale przez cały czas.
Więcej na stronie książki tutaj
Źródło grafiki: (C) Piotr Mańkowski
A teraz potrzeba sprawdzenia teorii w praktyce: wyprodukuj w ciągu 4 godzin tygodniowo coś, co sprzedasz za pieniądze, pozwalające ci ten tydzień przeżyć i, najlepiej, trochę odłożyć na ewentualne dni chorobowe. Być może powielanie bzdur w internecie to właśnie taki złoty Graal. W takim razie gratuluję.
Pięknie dziękuję 🙂
Gdyby na wyjazdach grali tak jak u siebie to już teraz byśmy myśleli kogo los nam przydzielić w el. LM. No właśnie i tak gdybamy od lat. To jest jakaś paranoja wyjazdowa. Źle podejście psychiczne, słabe zaangażowanie i złe taktyki. Tu wina po stronie sztabu i zawodników. Kolejny sezon stracony. WIELKA SZKODA bo legła jest w tym sezonie najsłabsza od lat. A prowadzi Jaga, która z budżetem nawet na podium by się nie załapała. Lech nie potrafi wydusić nawet minimum potencjału, gra poniżej możliwości. Najbardziej rażą remisy, ich liczba zatrwazajaca. Świadczy to o tym że Lech nie potrafi wygrywać za wszelką cenę, nie potrafi przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę, czyli nie ma jaj.
bardzo na temat widzę